Sercem urodzone

Sercem urodzone
W błękicie Twoich oczu odnalazłam szczęście....

środa, 30 grudnia 2015

Ku końcowi ......

.... zbliża się rok 2015. Pojutrze będziemy już w tym Nowym. Oby dla Was wszystkich okazał się on łaskawy. Wszystkim życzę spełnienia marzeń, tych małych i dużych. Radości z każdego dnia, uśmiechu i pogody ducha. Wiary. Nadziei. Miłości.

**************************

Wybaczcie mi nieobecność, postaram się ją nadrobić. Z całego serducha przepraszam, że nie jestem z Wami wszystkimi na bieżąco. 
Napiszę tylko, że u nas wszystko w porządku, trochę się działo i szykują się zmiany, o których doniosę w styczniu. 
Smerfik ma się dobrze, rozbraja nas błyskotliwością, odwagą i urokiem oczywiście :) Całkiem nieźle potrafię się z nim już dogadać (przynajmniej ja i mąż, bo nie dla każdego smerfny język jest zrozumiały). Zaskakuje wciąż umiejętnościami, jakby w trakcie drzemki nagle pojął jakąś czynność. Jest takiiiiiii kochany! I tak samo uparty i zawadiacki - już nie mam wątpliwości, że charakter ma po mamusi :) 

Do zobaczenia w Nowym Roku! 

wtorek, 22 grudnia 2015

Święta, święta...

Kochani, życzymy Wam zdrowych, spokojnych, takich rodzinnych i pełnych nadziei Świąt Bożego Narodzenia.
Smerfna Rodzinka

niedziela, 15 listopada 2015

I wszystko jasne

Poranek jak większość. Smerf bawi się dinozaurami na środku Naszego łóżka, między mną a mężem trwa rozmowa. Poważna dosyć, o naszej rodzinie.
W pewnym momencie tata pyta:
- Synek, chcesz siostrzyczkę?
- Nieeeeee - mówi Smerf 
- A braciszka? - zagaduje mąż
- Nooooo - z uśmiechem odpowiada Smerfik.
I wszystko jasne :)

Nasz skarb komunikuje się coraz większą ilością słów. Bywa komicznie :)

czwartek, 5 listopada 2015

Urodziny rodziny

Niedawno minęły nasze Urodziny Rodziny. Rok, od kiedy Smerfik po raz pierwszy przekroczył próg Naszego Wspólnego Domu. 
Nie umiem napisać nic sensownego. Znów łzy i kluchy w gardle. Ta malutka kluseczka sprzed roku woła dziś najpiękniejsze słowo świata:MAMA.





Tak było rok temu....


Tak jest dziś :)

Oczywiście było hucznie, był tort i goście i prezenty. To ważny dla Nas dzień. Bardzo ważny. 

 
Kocham Cię synku!!!!
Dziękuję za ten rok, każdą minutę i sekundę razem.

wtorek, 27 października 2015

Łzy wruszenia. Rok.

Dokładnie dziś, kilka godzin później, zadzwonił telefon. Wywrócił nasze skurpulatnie poukładane życie do góry nogami.
Wciąż mam dreszcze, jak o tym pomyślę.....
Tyle bym chciała napisać, ale łzy wzruszenia swobodnie opadają na ekran tableta, tworząc mokrą plamę.
Więc tylko tyle - nasze życie rok temu zyskało zupełnie nowy wymiar. Dziś nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Wszystko jest tak, jak powinno.
Kocham Smerfa, kocham mojego syna, który dla mnie, choć urodzony w środku lata, narodził się zamgloną, zimną jesienią. I pokolorował ją, kolorując każdy kolejny dzień na nowo.

Pogoda zeszłego roku była identyczna o tej porze. Smerf rok młodszy. Ja szczęśliwa. Jak teraz.

sobota, 24 października 2015

Mama Ewa

- Awa!!!!!! Mama! Mama Awaaaaaa!!!! - dobiega mnie głos synka.
- Ewa - poprawiam Go - Mama Ewa.
- Awa......Ewa! - Smerf aż piszczy z radości, kiedy uda mu się prawidłowo powiedzieć.

Nauczył się cwaniaczek mały wymawiać moje imię. Swojego nadal tylko pierwszą sylabę. Do słownika doszły też takie słówka jak: kawa, aaaaa kuuuu (akuku), pi (picie). Najbardziej dumna jestem jednak z Ewy. 

Mama Ewa. Mama. Mamusia. 
Wciąż się wzruszam i nadal mam oczy w mokrym miejscu. Czytam synkowi na dobranoc Jeża i łkam, a On nie bardzo wiedząc czemu płaczę, podziela moje lamenty albo od razu całuje (wszak pocałunek ma wielką moc uzdrawiającą). A ja wtedy łkam jeszcze bardziej, uświadamiając sobie wciąż na nowo, jakie mam szczęście, że jest. Taki mój. Taki nasz. 

Każdego dnia wyznaczam sobie nowe granice, ale w macierzyństwie są one nie do ogarnięcia. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę śpiewała "Małe pieski dwa" żonglując łyżeczką pełną zupy zastrzeliłabym swojego rozmówcę śmiechem :) a dziś dla Smerfa jestem w stanie być ponad czymś, aby był szczęśliwy. Czasem aż sama zadziwiam siebie.
Miłość matki nie zna granic - nie pamiętam już gdzie i kiedy usłyszałam te słowa. Słowa o wielkiej mocy sprawczej. 


Smerfik zrobił się bardziej przytulaśny niż był. Potrafi bawić się, wstać, podejść, położyć swoją buzię na moich kolanach wydając przy tym westchnienie "oooaaaa", dać buziaka i wrócić do zabawy. W obcym miejscu przez pierwsze kilka minut jest we mnie wciśnięty jak pijawka, nieśmiało tylko zerkając wokół (co się dzieje później to już inna bajka :) ...... ). Nie każdy (jak to się wcześniej zdarzało) nowo poznany człowiek zyskuje Jego aprobatę (nawet jeśli przekupuje Go czymś interesującym). Kiedy jednak tak się stanie, nie ma już szans, aby odetchnąć - Smerf chcę skakać, gonić się, robić samoloty, tańczyć i przekraczać granice. 

To nic, że wyciągnął wąż od pralki i zalało pół łazienki u góry (i przy okazji sufit na dole). To nic, że wyciągnął ze śmieci skórkę od banana i przyniósł ją na stół do salonu mówiąc "ma". To nic, że schował w drukarce kilka paluszków na później. To nic, że szczotką od wc umył brodzik. 
To wszystko nic w porównaniu z tym, że jest i każdego dnia koloruje naszą szarość dnia. 

sobota, 17 października 2015

Sportowe wyczyny Smerfa

Niedojedzona kanapka schowana pod łóżko. Miś śpiący w kuchennej szufladzie. Bucik Smerfa i chustka rzucone za barierkę ochronną na schodach. Ciepłe naleśniki. Uśmiech od ucha do ucha, najpiękniejszy pod słońcem.

Tak wita mnie przeciętny dzień, kiedy porywa mnie praca i z utęsknieniem wracam do domu. Tam, w pracy, staram się nie myśleć za dużo co w domu, bo pewnie po tygodniu nie byłoby ze mną najlepiej ;) - a sama mam przecież innym pomagać :) Ale tak się nie da - doskonale wie ten, który do pracy po macierzyńskim ruszył.....
Więc odliczam minuty i sekundy, a w drodze powrotnej nie myślę o niczym innym, jak o moich kochanych chłopakach. A kochani są ponad miarę, muszę przyznać.

Smerf zaczyna zaznaczać swoją indywidualność - kiedy chce pobawić się sam słyszę "ijć" - moje próby pozostania z Nim załatwia w bardzo prosty sposób: bierze mnie za rękę i wyprowadza z pokoju ;) jest to urocze, muszę przyznać. Jednak wciąż te zabawy trwają kilka, maksymalnie kilkanaście minut i następuje szukanie nowych wrażeń.
A te, rzecz jasna niekoniecznie są dozwolone.....

Rzucanie piłką do celu: prosta dyscyplina sportu polegająca na rzucaniu gumową piłką na stół (na którym aktualnie stoi np. kubek z kawą), na garnek z gotującą się zupą czy w doniczkę z kwiatkiem.
Nurkowanie: jedna z dyscyplin sportu polegająca na nabieraniu w usta dużej ilości płynu i efektywnym wypluwaniu go na ubranie z jednoczesnym bąblowaniem (ps. koniecznie musi delikatnie spływać po brodzie).
Aerobik: ćwiczenia ruchowe, wykonywane wszystkimi partiami ciała - najczęściej w momencie ubierania/ rozbierania, balsamowania czy zakładania bucików.
Kolaże: sztuka współczesna polegająca na rozlewaniu płynów i rozcieraniu ich w miejscach niedozwolonych. W ekstremalnych warunkach kolaże wykonywane są za pomocą jedzenia w miejscach jeszcze bardziej niedozwolonych.

Czy ja już wspominałam Wam, że czeka mnie remont? Jeśli nie, to tak - czeka mnie remont. Nowe dywany już nie są nowe (w zasadzie są, ale daleko im do doskonałości). Ściany też jakby straciły swój blask..... ;)
Ale za to uśmiech mojego dziecka jest bezcenny, za wszystkie inne szkody zapłaci tata kartą master card :) :) :)

niedziela, 4 października 2015

Kobiecie nie dogodzisz, czyli krótka bajka o spełnionym marzeniu :)

A więc .... porobiło się.

Jeszcze nie tak dawno komentując post u Bajki napisałam, że chciałabym popracować "rozrywkowo", przez jakiś krótszy czas, aby obyło się to bez większego uszczerbku dla Smerfa - bo czas spędzony z dzieckiem jest nie do odzyskania.

I masz - trafiło się ślepej kurze ziarno. Jest projekt, są działania. W moim zawodzie. Zadaniowy czas pracy, elastycznie. Czas realizacji do końca roku. Wynagrodzenie równie kuszące, chociaż wcześniej zupełnie o tym nie myślałam.

Zupełnie od niechcenia złożyłam swoje dokumenty, bo dostać się jest naprawdę trudno. Miejsce jedno (akurat na to działanie), a chętnych kilkadziesiąt. Uśmiechnęłam się tylko, jak przeszłam do kolejnego etapu, razem z kilkunastoma innymi osobami. "Ale wiesz - mówiła mi przyjaciółka - zawsze mignęło im gdzieś Twoje nazwisko i w razie czego nie jesteś już kolejnym CV, a to dobrze rokuje na przyszłość". W sumie racja, nic nie tracę, nic nie zyskuję. Po kolejnym etapie, widząc kandydatów z nosem wlepionym w dokumenty, już nie miałam złudzeń.

Chyba nie muszę Wam pisać, jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam swoje nazwisko jako TE WYBRANE. Nie powiem, samoocena skoczyła +10 pkt w górę. A może nawet 20.

Ale.....no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Tym razem Smerf.
Ale jak on zniesie moje znikanie na kilka godzin? (chociaż będę się starała wpasować w Jego drzemkę, aby za dużo nie stracić).
Ale jak to będzie, jak to będzie ? - ciągle myślę.

Zostanie w dobrych rękach, tatusiowych. Jak to dobrze, że mamy ten komfort. Naprawdę nie wyobrażam sobie, aby miał zostać z kimś innym. Tatuś dumny z mamy ("wiedziałem, jaką mam zdolną żonę"), zadowolony, że będzie mógł spędzić z synem jeszcze więcej czasu ("ja bym mógł z Nim ciągle siedzieć") i - bądź co bądź - usatysfakcjonowany, że będzie mógł swoją pracę nieco "poluzować" - tylko czy to aby wyjdzie Nam na dobre.

Co będę oszukiwała, boję się jak to będzie. Niby czas szybko minie, a Smerf na pewno ucieszy się z dodatkowych książeczek, które będę mu przywoziła, bo po drodze mam mnóstwo księgarni. Może nie będzie tak źle? Powiedzcie, że nie.....

środa, 30 września 2015

Metamorfoza

Zawsze późnym wieczorem, kiedy głowa przytulona jest do poduszki, moje myśli najlepiej układają się w słowa. Jednak wtedy nie mam siły siedzieć i stukać, a rano - fruuuu - zupełnie nie wiem o czym pisać. 

Coś mi też ciągle uwiera w tej mojej pisaninie, jakoś nie do końca czuję, że taka forma prowadzenia bloga mi odpowiada, a pewnie czytelników nudzi. Zastanawiałam się, myślałam co zmienić, czy pisać częściej, czy skupić się bardziej na sobie, czy pisać w ogóle....

I na próbę zmienię formę zapisu myśli, może to akurat będzie "to" ? Jeśli nie, będę poszukiwała dalej.

****************************************

Siedzę z mokrymi włosami, które żyją swoim życiem i nigdy, ale to absolutnie nigdy nie udało mi się ich ujarzmić po umyciu. Suszarka i prostownica to taki mój duet podręczny, bez którego nie wyobrażam sobie egzystencji. A ta ostatnio jest mocno nadwątlona przez brak energii. Gdybym tylko miała jej choć w połowie tyle, co ma mój syn....

A, mój syn. Nauczył się pokazywać język. No dobra, sam się nie nauczył, ale nie napiszę Wam, kto Go nauczył. W każdym razie dziś w odpowiedzi na to, czy ma ochotę coś zjeść, pokazał mi język. To chyba znaczyło, że nie ma? 
W każdym razie obiad zjadł, chociaż jakieś jego ilości składowe znalazłam w szufladzie z miskami. Dużo różnych ciekawości tam ostatnio znajduję: buty, kawałki ręcznika papierowego, misia (który ma z 50 cm i nawet upchany nie mieści się tam razem z miskami), magnesy z lodówki, chrupki i resztki jedzenia. Raz nawet znalazłam tam swój telefon (czyżby lewitował?!). 

Jutro już październik, nie wierzę, że to już. Przecież niedawno pluskaliśmy się w basenie. Jeszcze trochę i minie rok, od kiedy Smerf jest z Nami. A co było przed Nim? Jak wyglądały nasze październikowe dni? Czasem bym chciała sobie przypomnieć, ale nie potrafię. Są jakieś przebłyski badań, lekarzy, łez - ale zupełnie nie umiem ich umiejscowić w czasie. Zapytam później męża, On ma pamięć do dat, może będzie wiedział, jak spędzaliśmy wrzesień i październik w 2012 roku, na przykład.....
Dziś nie umiem wyobrazić sobie, że rano nie obudzi mnie "mama, mamaaaaaaa" i smyranie po włosach, albo donośne "tata" połączone od razu z pytaniem "co to?". Dziś nie zastawiam się, jak by to było, gdyby po mieszkaniu buszował Mały brzdąc. Dziś już wiem.

Idę zrobić porządek z tymi włosami. Później jeszcze muszę poodkurzać kawałki jabłka, które wtarł w dywan synek, bo jutro rano gotów jest je zjeść :) A jutro? Dobre pytanie, bo czym jutro mnie zaskoczy nigdy nie wiem.






wtorek, 22 września 2015

Nic ciekawego

Nie piszę, bo nie dzieje się nic ciekawego. Po intensywnie spędzonym lecie przyszedł czas na odpoczynek, chociaż ciężko odpoczynkiem nazwać bieganie za Smerfem. Jego nad aktywność sprawia, że często wieczorami padam na kanapie i jedyne do czego zmuszam moje ciało to przełączanie programów w tv.

Do słownika Smerfa dołączyło słówko "idźe" (używane również jako "jedzie"). 
Jest mistrzem robienia bałaganu. Gdyby Go tak zostawić na pół godziny samego, domu pewnie nie dałoby się odgruzować, a On sam siedziałby dumnie na stercie zniszczeń śmiejąc się zawadiacko. 
Pewnego razu, będąc na spacerze z tatą tak Go urządził, że polała się krew z nosa. Tatusiowego oczywiście. Z całym impetem stuknął tacie z główki, kiedy ten chciał poprawić mu ubranie. Przestraszył się jednak nie na żarty i cały wieczór obdarowywał tatę buziakami na przeprosiny (chociaż całuje już tylko mamę, bo chłopaki przecież się nie całują tylko przybijają sobie piątkę).
Wszystko chciałby już robić sam, chociaż nie zawsze mu wychodzi. Samodzielne jedzenie wychodzi coraz lepiej (co nie trafi łyżką, to można popchnąć ręką), ale jest bunt na widok krzesełka do karmienia. Nawet dosuniętego do stołu. Idealnie jest, kiedy siedzi razem z Nami (ale wtedy próbuje różnych akrobacji). Albo zjada "w biegu", przy okazji jedzenia robiąc setkę innych rzeczy. 

Przesadził mojego storczyka z parapetu na podłogę pozbawiając go jednego liścia. Zrobił porządek w dokumentach taty, zjadając przy okazji kawałek faktury. Poukładał wszystkie buty, a do nich schował kawałki paluszków. Robił jajecznicę z pięciu jaj, tuż przy kuchence, włącznie ze skorupkami (przecież tyle mają wapnia!). Sprawdzał wytrzymałość gładzi szpachlowej uderzając w nią krzesłami. 

No i jak tu Go nie kochać?!



piątek, 11 września 2015

Rozmowy

Synek stał się bardzo rozmowny. Co prawda posługuje się najczęściej językiem "chińskim uproszczonym", ale można się już z nim w wielu kwestiach dogadać. 

Ulubionym słówkiem jest oczywiście "nie", któremu towarzyszy kręcenie głową. Przykład rozmowy:
- Synku, chcesz chleba?
- Nie - odpowiada Smerf kręcąc głową, po czym szeroko otwiera buzię i bierzę kęs :) 
Czasem, nawet coraz częściej zdarza mu się powiedzieć "ta", czyli tak. Jednak wciąż jest to niewielki procent w porównaniu do "nie".

Oprócz standardowych mama, tata, baba, dada pojawiło się kilka nowych słówek.
Niana - czyli niania, moja młodsza siostra otrzymała taki przydomek;
Dźdźa - czyli dzidzia, każde pojawiające się w realu/książce/tv dziecko mniejsze lub większe;
Kaka - jedzenie i picie;
Ba - czyli bam, podczas upadku albo celowego rzucenia zabawką;
Ja - czyli zawsze, kiedy chce coś zrobić samodzielnie;
Da - czyli daj, ale używane tylko wtedy, kiedy Smerf domaga się czegoś zakazanego;
Mapa - pośrodku sylab powinno się znajdować "ł"...... :) ale używane do określenia zwierzątka w książce ;)
Ko - czyli kotek, używane j/w;
Cota - czyli ciocia - każdy dorosły osobnik płci żeńskiej :)
Tet - czyli cześć, codziennie rano i czasem jak poproszę powtórzy;
Wszechobecne "co to?", na które oczywiście muszę udzielić kilkukrotnej odpowiedzi, towarzyszy nam już jakiś czas. Czasem, jak wskaże przedmiot/rzecz łatwe do wymówienia, próbuje w swoim języku powtórzyć. Szybko jednak zapomina ;)

Tyle pamiętam, pewnie są jeszcze jakieś słówka. I dialogi - monologi w języku simów ;) 
I pierwsze dwie litery swojego imienia również mówi, chociaż chyba tylko i wyłącznie powtarza, bez powiązania ze sobą (a może się mylę?)

Zauważyłam też, że Smerf jest bardzo szczery - nie ma problemu z dzieleniem się zabawkami, nie wyrywa ich innym dzieciom, trzymane w ręku potrafi na prośbę oddać. Praktycznie za każdym razem dzieli się z nami jedzeniem - nierzadko też właśnie wyciągniętym z własnej buzi..... :)  :) :) ale również tym, które akurat dostał. 

Buntu wciąż ciąg dalszy, mina " w podkówkę" dominuje, tupanie nogami też. Czasem jakiś płacz. I chociaż wiem, że powinnam być konsekwentna - patrząc na smutną minę Smerfa serce mi krwawi....od razu myślę, że tyle lat na Niego czekałam, że nie zasługuje na to, by płakał.....Ah, i chyba jestem na dobrej drodze do rozpieszczenia swojego dziecka. A może tylko mi się tak wydaje, bo jest żywiołowy i uparty?




wtorek, 1 września 2015

Dinopociąg

"...każdy z nas jest inny, nie ma takich samych - jesteś moim synkiem, potrzebujesz mamy..." 

Przez wiele weekendów ten tekst praktycznie budził mnie - moja młodsza siostra z namiętnością oglądała Dinopociąg, chociaż lat już miała sporo i dzieciaki w jej wieku zrezygnowały z oglądania bajek. Ona jednak zaraz po otwarciu oczu włączała tv i razem z dinozaurami śpiwała "Dinopociąg nasz....." 
Dziś śpiewa tę piosenkę Smerfowi. Przy którejś takiej "operze" podłapałam zdanie umieszczone na początku postu. Cofnęłam się pamięcią wstecz i przypomniałam sobie, że jeden z dinozauraów wykluł się inny, ale cała jego "inność" była w bajce bardzo sprytnie wykorzystywana - to, czego nie mogły/nie potrafiły zrobić jego bracia i siostry - on zawsze potrafił i czuł się przez to wyróżniony. 

Ja nie marzę, aby Smerf był w jakiś sposób wyróżniany. Ja marzę, aby był szczęśliwy. Aby nigdy nie poczuł się gorszy i pokrzywdzony. Aby znał swoją wartość.
Kiedy tak rozmyślam dochodzi do mnie, jak trudne przede mną i mężem zadanie - bo czy łatwo jest wychować dobrego człowieka? 

*******

Wakacje dobiegły końca. Były intensywne, nowe, zaskakujące, a czasem męczące. Pierwsze wspólne, prawdziwie rodzinne. Bez polegiwania do południa i bez czasu na nudę. I minęły tak szybko....


Smerf ma się dobrze, opanowuje nowe umiejętności, powtarza nowe słowa, demonstruje swój upór i dokazuje za pięciu :)
Nauczył się schodzić z kanapy i łóżka, a w zasadzie mąż, przerażony akrobacjami jakie wykonuje, pokazał mu jak to robić i bardzo szybko podłapał. Tym samym stał się całkowicie mobilny i zniknęły ostatnie przeszkody nie do pokonania - bo dostać się wszędzie potrafi.
Zorientował się też, że rzucenie się na posadzkę w miejscu publicznym skutkuje automatycznym wzięciem na ręce :) i zdobyciem tego, na co akurat ma ochotę/ zmianą terytorium na bardziej interesujące roczniaka /powrotem do auta i uwielbianą przez synka podróżą. Nie myślałam, że kiedykolwiek to napiszę, ale ..... przestałam lubić zakupy ;) - bo tych, jak na faceta przystało, Smerf nie znosi.
Nudzą Go też wszystkie "dorosłe" miejsca, co jest zrozumiałe - ale czasem trzeba coś załatwić. I właśnie wtedy syn postanawia przesadzić ponad metrowego kwiatka w przychodni albo pogrzebać w torebce pani w kolejce :) na szczęście wszyscy do tej pory, patrząc na blond loczki i oczka jak "kota ze Shreka" - udaremniają mu niecne uczynki i jeszcze nagradzają (!!!!!) Jego zaczepki. I na szczęście Smerf zaczyna stosować się do wyznaczanych mu granic. Zobaczymy jak długo ;)


wtorek, 25 sierpnia 2015

Koncert...to i owo

Wakacje zbliżają się ku końcowi, a my staramy się wycisnąć z nich najwięcej, ile się da. I tyle, na ile można pozwolić sobie z tuptającym berbeciem, który zasilany jest chyba bateriami duracell :) 

Za nami już (chyba) największe upały, więc w zakładkę "wspomnienia" możemy włożyć wszystkie przedpołudnia w basenie mniejszym i większym, pobyty w wodach słodkich i słonych, bezkarne paradowanie w strojach kąpielowych (czy pampie w przypadku Smerfa). 



Cały czas jesteśmy na etapie odwiedzin i wyjazdów do znajomych bliższych i dalszych. Popołudnia takie zazwyczaj bardzoooooo szybko mijają, Smerf wycałowany i uradowany zasypia błogo - a ja obmyślam strategiczny plan tego, jak pomieścić Jego wszystkie zabawki, których wciąż przybywa. I chociaż metrów sporo, to mam wrażenie, że wszędzie są Jego zabawki i rzeczy :) 

Przed nami "sezon na koncerty". Na pierwszym wspólnie z synkiem już byliśmy. Mimo kilku niesprzyjających warunków (moje kiepskie samopoczucie, zakorkowane miasto i niepogoda) nie mogłam sobie (Nam) odmówić tej przyjemności. Początkowo obawiałam się, jak Smefik zniesie hałas - całkowicie jednak zapominając o tym, jak bardzo muzykalne mam dziecko.... Smerf biegał tańcząc, a raczej machając rękoma - a Jego popisom towarzyszyły salwy śmiechu nasze, znajomych i obcych - przez co popisywał się jeszcze bardziej. Nie zauważył nawet, że minęła pora spania, a próby zapakowania go do wózka kończyły się krzykiem - tak się chłopakowi spodobało. 
Bez większych obaw wybieramy się na kolejne, zaplanowane na koniec wakacji koncerty. 


"Gwiazdy" wieczoru ;) ..... oczywiście w tle :)


Nie tylko pierwszy w życiu koncert, ale też pierwsza konsumpcja loda jeszcze przed ......


Pani podała colę dla ..... męża :)  hihi
Zdecydowanie jednak mój przystojniak jest blondynem, bez pełnego uzębienia i nie mający nawet metra wzrostu :) 


Zmieniając temat: próby wprowadzenia nabiału niestety nie powiodły się. Brzuszko nie bardzo chce współpracować, nic na siłę. Wysypki brak, ale widzę, że układ trawienny sobie jeszcze nie radzi. Dobra wiadomość to taka, że śladowe ilości mleka są słabo uchwytne przez organizm, tylko nabiał w czystej postaci powoduje rewelacje żołądkowe. Więc jest i tak dobrze.


niedziela, 16 sierpnia 2015

Jak Smerf w wodzie

Targana różnymi emocjami dotyczącymi wyjazdu nad morze postanowiłam zmodyfikować trochę plany, tak aby "był wilk syty i owca cała". 

Zamiast nad morze wybraliśmy się nad jezioro. Ośrodek Wypoczynkowy położony jest nad niewielkim jeziorem i otoczony praktycznie ze wszystkich stron lasem.
Ma swój niepowtarzalny klimat, o czym dowiedzieliśmy się z mężem w zeszłym roku - spędziliśmy tam, ostatni jak się okazało, urlop we dwójkę. Poznaliśmy przesymatycznych ludzi, ich historie i naprawdę z wielkim żalem stamtąd wyjeżdżaliśmy. Na zawsze w pamięci zostaną wspólne ogniska i kąpiele w jeziorze w środku nocy :) 

Argumentem przemawiającym "za" jest również odległość - w niespełna godzinę jazdy byliśmy na miejscu. Plaża może nie była gigantyczna, ale miała piasek - co dla Smerfa oznacza dobrą zabawę. Godzinami siedział na brzegu po pas w wodzie przesypując piasek do wody, wodę do wiaderek itp. Zaczepiał inne dzieciaki, a i one nie pozostawały dłużne - nieśmiało próbowały zagadywać do Smerfa, który z zachwytu piszczał "kiki" - do dziś nie rozszyfrowałam, co to znaczy ;) W wodzie czuł się doskonale, przebierał nóżkami i rączkami jakby pływał. Kilka razy prawie się napił, ale nie zraziło Go to wcale - było tylko "tata dada" - i wspinał się na męża, aby ten poszedł z Nim poszaleć w wodzie.
Patrzyłam na tych moich mężczyzn i rozpływałam się w zachwycie, jakie mam szczęście, że są. A jak Smerfik przybiegał i całował mnie buzią umorusaną w piasku czułam, że do szczęścia nic więcej mi nie trzeba :)
Szkoda, że nie mogliśmy zostać do końca lata, ale cóż, dobre i kilka dni :)








Moje szczęście w Smerfnej chustce ;)




Kochany szkrab :*

wtorek, 11 sierpnia 2015

Obawy

Ostatnia wizyta u alergologa przyniosła diametralne zmiany. Mamy wprowadzać nabiał do diety Smerfa. 

Przyznaję, boję się. Boję się powtórki z rozrywki, kiedy to Smerfik z pasją drapał swędzące plamy - odpowiedzi układu immunologicznego pt. "nabiał nie jest dla mnie dobry". 
Kilka tygodni trwało, zanim organizm stwierdził, że bez białka jest super i od tamtej pory mamy "skórę jak pupa niemowlaka". Ja już zapomniałam jak to jest, kiedy wychodzi reakcja alergiczna. 

Ale muszę spróbować, im szybciej tym lepiej - wiem. Przecież Smerfik wreszcie zorientuje się, że jest "oszukiwany" i zapragnie zjeść tak jak my naleśniki z twarogiem, a nie dżemem..... Już teraz przecież widzi, że jego zupka ma inny kolor niż ta na naszych talerzach, chociaż jest prawie taka sama ..... prawie, bo bez śmietany. 
Albo co gorsza poczęstuję się czymś sam, lub ktoś nie wiedzący o Jego alergii Go poczęstuje. 

Każdego dnia mówię: dziś spróbuję i każdego dnia oddalam to w czasie. Przecież na kolejnej wizycie Pani dr zapyta, jak reaguje na nabiał i co powiem? Że jestem tchórzem, lubiącym jasne sytuacje i bojącym się zmian? 

Kciuki wskazane i może podeślijcie trochę motywacji albo mniej delikatnie "postawcie mnie do pionu" :) :) :)

piątek, 7 sierpnia 2015

Lato, lato

Ostatnio dużo się dzieje. W domu gwarno, bo praktycznie codziennie ktoś nas odwiedza, albo my zabieramy zapasy picia i ruszamy w drogę. Pogoda sprzyja też długim spacerom i zabawom na podwórku - uwielbiamy moczenie się w basenie, a synek z radością poznaje tajniki ogrodu, podwórka i okolicznych terenów. Wieczorami wygląda jak "dziecko szczęścia" mimo wielokrotnego przebierania w ciągu dnia :)

Dowiedziałam się, że znajoma para z kursu została rodzicami, co wprawiło mnie w doskonały humor. Od razu przypomniały mi się emocje, jakie towarzyszyły mi po tym telefonie. Ah.....

Smerfik rozchodził się na dobre. Nie straszne mu już nierówności terenu, przeszkody i upadki, których jest coraz mniej. Bardzo ubawiło mnie (niedobra ja) jak Smerfik uczył się zawracać i zmieniać kierunek podczas chodzenia - robił to całym ciałem, jakby zajmował cały okoliczny teren :)


Jedne z pierwszych, niezgrabnych kroków




Przepraszam za jakość zdjęć, robione "czym pod ręką", bez stabilizacji obrazu obiektu w ruchu....

Z nowych umiejętności nauczył się wołać pieska "Ty....yyyyyy" i komendę ustną - cmokanie, oraz kota "cii, cii" - co w wolnym tłumaczeniu oznacza "kici, kici". Zwierzaki jednak słysząc Smerfa delikatnie i subtelnie zmieniają swoje położenie, oddalając się od źródła dźwięku :)

Wokół zapach koszonych pól, co nieustannie przypomina o jednym - lato zbliża się ku końcowi. Ale zanim to się stanie, pokorzstamy jeszcze z tropikalnej pogody :)



W pogoni za kotem


Mój Skarb :*




poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Morze

Pierwszy wspólny urlop za nami. Nie obyło się bez obaw oczywiście - jak Smerfik zniesie kilkugodzinną podróż, czy zaśnie spokojnie w nowym miejscu, a wreszcie jak zareaguje na nieograniczoną ilość piasku i wody. Obawy okazały się być bezpodstawne, bo synek świetnie odnalazł się w roli turysty :)


Robimy "babki"


Domek w malowniczo położonej, nadmorskiej miejscowości był bardzo klimatyczny i wyposażony we wszelkie wygody dla malucha - włącznie z łóżeczkiem turystycznym. Na placu przed domkiem znajdowała się piaskownica, zjeżdżalnia i mini plac zabaw z mnóswem ogrodowych zabawek. Smerf miał więc używanie, a ja mogłam spokojnie popijać kawkę na tarasie, z dala od turystycznej głuszy i wrzasków. Do plaży było 20 minut spacerkiem, a 5 samochodem. 



Trampolina - prawie jak u siebie


Synek pokochał plażę od razu. Była to dla Niego mega piaskownica, a zwykły patyk był zajęciem na conajmniej godzinę. Szum morza początkowo Go przerażał, ale z czasem dał się przekonać i nawet zbierał z tatą muszelki. Na kąpiel było za chłodno (chociaż co niektórzy śmiałkowie korzystali z uciech wodnych), ale samo plażowanie było bardzo przyjemne i relaksujące.


Mój kochany "plażowicz"


My


Kiedy pogoda nie sprzyjała zwiedzaliśmy okoliczne miejscowości, a Smerf chłonął i zachwycał się wszystkim - kolejką wąskotorową, straganami z pamiątkami, widokiem mew. Był niesamowicie grzeczny, zasypiał błogo zmęczony wrażeniami. 



Czuję jednak niedosyt kąpieli i w obliczu zbliżającej się fali upałów chciałabym jeszcze raz "wyskoczyć" nad morze, aby nie tylko pomoczyć nogi w słonej wodzie :) Tylko czy kilkugodzinna podróż w takiej temperaturze to dobry pomysł? 

poniedziałek, 27 lipca 2015

Prawie 11 kg szczęścia

Miał być długi post o rocznym Smerfie..... miał być. Jednak jednym kliknięciem, rzecz jasna przypadkowym, usunęłam wszystko. Raczej nie uda mi się tego odtworzyć, a szkoda - było to takie małe podsumowanie rozwoju synka. 

Przez te wspólne miesiące tyle się wydarzyło, synek z leżącego na kocyku niemowlaczka stał się dumnie kroczącym roczniakiem. Ciemne, nieco tłuste od oliwki włosy mocno pojaśniały, aby finalnie stać się burzą blond loków. Z bezzębnego uśmiechu wyłaniają się bielutkie mleczaki. Ciuchy z rozmiaru 62 ewaluowały na 86. Tylko oczy pozostały niezmienne - duże, intensywnie niebieskie, z ciemną oprawą.

Wciąż pamiętam pierwsze dni i noce napędzane adrenaliną. Nagle staliśmy się rodzicami - w nasze ręce złożono prawdziwy cud z dopiskiem "o takich rodziców dla Smerfa się modliłam"( słowa cioci z RZ). A ja, jeszcze wtedy nie do końca świadoma, złożyłam sobie cichą obietnicę, żeby być właśnie "takim" rodzicem, cokolwiek nie kryło się pod tym stwierdzeniem. Dziś wiem, że tam są całe pokłady miłości, uśmiechów, radości. Jest cierpliwość, troska, lęk. 
A w centrum tego wszystkiego On - niespełna 11 kilogramowy cud. Wrzucajacy do sedesu kapcie. Gryzący kabel od ładowarki. Ściągający pranie, które właśnie rozwiesiłam. Chowający smoczek w pudle od odkurzacza. Wyłączający zmywarkę w połowie cyklu. Kochany. Cudowny. Nasz.

Życie nie stanęło w miejscu - tak samo trzeba robić zakupy, myć okna, kosić trawnik. A jednak wywróciło się do góry nogami, bo wszystko inne schodzi na dalszy plan. Czas nabrał tak zawrotnego tempa, jak nigdy dotąd. Przecież jeszcze "wczoraj" Smerfik pił 120 ml mleka i budził się w nocy dwa razy. A dziś zjada razem z nami śniadanie i ucieka przy zmianie pampa. "Jutro" pójdzie do szkoły..... Chłonę dni, ale one upływają i synek się zmienia. Nie tylko fizycznie, ale kształtuje się Jego charakter, widać dominujące cechy. Łapię więc te chwile i upajam się nimi, bo wiem, że przeminą bezpowrotnie. Pozostawiając  po sobie cudowne wspomienia.

                                                  Tymczasem jestem bezpieczna ;)



                                                        Mój ochroniarz kochany :*



:*




środa, 22 lipca 2015

Roczniak

Smerf skończył rok. Z małego bobaska stał się małym chłopcem. Tylko kiedy to się stało?! 



Impreza się udała. Tort był pyszny i zachwycił synka - aż piszczał na jego widok. Smerf bawił się w najlepsze, naśladował inne dzieciaki, co wprawiało wszystkich w wybuchy śmiechu (synek był najmłodszym uczestnikiem). Śmiał się nawet wedy, gdy pękały balony - chociaż myślałam, że będzie płacz. Jednym słowem - dusza towarzystwa.

O rocznym Smerfie w następnym poście, dziś fotorelacja z pierwszych urodzin synka.


W poszukiwaniu....


..... konika :)


Tak jest wygodnie .....


.... i tak również ;)


Pierwsza "bryka"


<3


Czuprynka :)


Ktoś musi posprzątać ;)


Mamusia pomaga rozpakować prezent


czwartek, 16 lipca 2015

Ałaa

Smerf jest nadal na diecie bezmlecznej i specjalnym mleku dla alergików. Alergolog orzekł, że najwcześniej po wakacjach zaczniemy wprowadzać nabiał i tego skurpulatnie przestrzegam - do tej pory próby prowokacji kończyły się niepowodzeniem. W związku z tym raz na kwartał robimy badania krwi, które do tej pory odpukać były bez zastrzeżeń i mam nadzieję takie pozostaną. Dieta bezmleczna wcale nie jest taka straszna, ale jak twierdzi pediatra "trzeba kontrolować". 
Więc kontrolujemy. Ale ..... otóż zawsze jest jakieś ale. Serce mi pęka jak pomyślę, ile stresu kosztuje Smerfika wkłucie. Sama od kiedy tylko odbiorę skierowanie chodzę i przeżywam - ale ja to ja, a On wciąż jest dla mnie taki maleńki i bezbronny....
Ostatnio było podobnie. Wybudzony ze snu (jakoś zawsze kiedy mamy jechać do laboratorium On śpi w najlepsze, co zazwyczaj mu się nie zdarza, jest raczej rannym ptaszkiem) oraz głodny i tak bardzo dzielnie to wszystko znosi. Marudzenie zaczyna się chwilę przed pobraniem, zupełnie jakby wiedział kiedy Jego kolej. A później jest płacz - w momencie wkłucia i chwilę po. Przytulam i całuję Jego zapłakaną buźkę, ale sama czuję jak łzy mi się kotłują pod powiekami, a serce pęka. Jego płacz i moja bezradność (bo zdaję sobie przecież spawę, że trzeba) powodują, że mam ochotę uciec stamtąd. Po kilkunastu sekundach (laborantka ma naprawdę wprawę i serce do dzieci) jest po wszystkim, a ja na trzęsących się nogach wychodzę w asyście męża, tuląc do siebie Smerfa, który w międzyczasie zapomina o kłuciu i zajmuje się czymkolwiek. Ja jednak jeszcze przez kolejnych kilkanaście minut przytulam synka i całuję, aż zaczyna protestować bo przecież chciałby już brykać.

Kocham Go ponad wszystko. Jest moim szczęściem i uwielbiam patrzeć na Jego uśmiechniętą buźkę. Na szczęście prawie zawsze taka jest, nawet minutę po pobraniu ;) 


Smerfik sprząta <3

poniedziałek, 13 lipca 2015

Po(d)stępy Smerfa

Sporo ostatnio myślałam o adopcji, a spowodowane to było w dużej mierze sytuacjami, jakie mnie spotykały. Były dziwne rekakcje na wiadomość o adopcji (opisany na przykład wybuch śmiechu), były dobre rady na przyszłość i był ..... telefon. Nie, jeszcze nie Ten Telefon ;) - ale wprawił mnie w naprawdę dobry humor. 

Dzwoniła dawna znajoma, mama kilkuletniej dziewczynki, która właśnie podjęła z mężem Tę Decyzję - chcą adoptować dziecko. Chciała "zasięgnąć u źródła" jak wygląda proces adopcyjny, pełna obaw jak my wszystkie, mamy adopcyjne, na początku. Mam nadzieję, że przejdą pomyślnie proces kwalifikacyjny i niebawem dołączą do grona szczęśliwych rodziców.

U nas dni uciekają w szalonym tempie, Smerf zaskakuje niemalże każdego dnia. Coraz śmielej próbuje chodzenia i widać z dnia na dzień postępy. Niestety, nie obyło się bez upadku - ale dziecię niezrażone dzielnie ćwiczy samodzielne kroki. Oczywiście najbezpieczniej jest, kiedy w odległości pół metra ktoś jest - wtedy synek potrafi przejść naprawdę spory kawałek. Wciąż lubi też spacery trzymany za jedną rączkę - w ten sposób (najwięcej z tatą) spaceruje dłuższe odległości. 
Dziś pokazał swój talent "niszczycielski", kiedy nowe autko (całkiem masywne) zepsuł w drodze od sklepu do samochodu :) Kilka dni wcześniej zepsuł książeczkę wydającą odgłosy zwierząt, a wczoraj pianinko. No wie chłopak jak domagać się nowych zabawek ;)



Ostatnio upodobał sobie całowanie, więc buziakami obdarowuje misie, obrazki w książkach i postacie w tv :) i oczywiście swoje odbicie - ale to już od dawna. 

Pogoda nie rozpieszcza i ucinamy sobie wspólne drzemki. Spacery nie są już tak długie w obawie przed deszczem, który ostatnio atakuje niespodziewanie. Czekamy na słońce i wysokie temperatury, bo w najbliższym czasie szykuje się sporo atrakcji. 

wtorek, 7 lipca 2015

Być może...

Korzystając z tropikalnej niemalże pogody spędzamy dużo czasu na powietrzu, często mocząc się w jeziorze. Smerf nie przepada jednak za piszczącym towarzystem nad brzegiem, woli basenik, w którym "na niby" grabi wodę i robi sobie "chlap, chlap". 




Wieczorami włóczymy się po znajomych i podczas takiej jednej wyprawy poznaliśmy znajomych znajomych. Oczywiście posypały się "ochy" i "achy" do Smerfa i padło standardowe już "ale podobny do taty". W normalnej rozmowie o wszystkim i o niczym, mimowolnie "wyszło", że blond loki Smerfa nie zostały przekazane wraz z materiałem genetycznym męża. A mnie zamurowała rekacja owej pary, na wiadomość, że Smerfa nie urodziłam.
"Haha, no nie mogę - dobre. Adoptowany - haha, wy to macie poczucie humoru, haha" - mniej więcej taka.
Uśmiech mi się wyprostował i po kilku stanowczych "nie rozumiem, co w tym śmiesznego, bo nie żartuję" zapanowała ogólna panika. 
"Ale to niemożliwe, jest zbyt podobny" - nieudolnie próbowano ratować gęstniejącą atmosferę, a później (chyba też już tradycyjnie) padły pytania, jak to jest i jak wygląda adopcja, bo przecież "my nie mamy pojęcia". I nie, nie buchnęłam z zacietrzewieniem i nie roztrząsałam tej rekacji (chociaż może powinnam), próbowałam najrzetelniej jak potrafię odpowiedzieć na pytania i wytłumaczyć, że Smerf jest cały nasz, a adopcja nie jest "ratunkiem dla biednych sierotek". 
Zszokowała mnie ta reakcja o tyle, że przecież sami są rodzicami. Jeśli wychowują swoje dziecko w przeświadczeniu, że adopcja to powód do śmiechu - to czy ich malec nie będzie wyśmiewał się z mojego? Wszak ja nigdy nie śmiałam się na widok dzieci o innym kolorze skóry (jak to miały w zwyczaju inne dzieci), ale u mnie w domu nikt sie z tego nie śmiał i traktował to zupełnie naturalnie. 
I nie chodzi tu nawet o Smerfa, bo mam nadzieję, że zanim padną pierwsze "kule" w Jego stronę, On już będzie odpowiednio uposażony i pewien swoich racji nt. adopcji - ale o sam fakt, jak odbiorą to inne dzieci, czy ich rodzice też są przeświadczeni, że to powód do śmiechu, czy w ich domach na mimowolnie podsunięty temat adopcji (np.w tv) zareguje się zupełnie naturalnie, bez zbędnych komentarzy? Czy nie będą, nawet nieświadomie, wpajać dzieciom, że Kowalski i Nowak są gorsi - bo Kowalski adoptowany, a Nowak nie ma taty? 
Autentycznie spotkałam się z taką sytuacją: Dzień Matki w przedszkolu. Mama małego W. zmarła miesiąc wcześniej po walce z nowotworem. Na akademię z okazji Dnia Matki W. zabiera więc tatę. Jest mu przykro, ale w swojej małej głowie zdążył już poukładać sobie sytuację. I podbiega do Niego A. i mówi: " Co Ty tu robisz, to jest Dzień Mamy, a Ty nie masz mamy więc sobie stąd idź!". Jak myślicie, co zadziało się w głowie małego W.? 
Być może to tylko agresywny wybryk malucha, który nieświadomie zranił kolegę. Być może jednak nikt mu nie wytłumaczył wcześniej, że czasem tak się zdarza, że ktoś nie ma mamy, a kogoś tata jeździ na wózku inwalidzkim. Być może ......

Być może mój problem jest wydumany, bo przecież "świata nie zbawię". Być może jednak, przynajmniej w jednej rodzinie, od kilku dni adopcja przestanie być powodem do śmiechu. 

wtorek, 30 czerwca 2015

Odpowiedni moment

Nie czekałam z niecierpliwością i nie powtarzałam uparcie "najwyższa pora". Na pytanie teściowej "kiedy?" (powtarzane nawet kilkakrotnie w ciągu jednej wizyty) odpowiadałam z uporem maniaka, że wtedy, kiedy przyjdzie odpowiedni dla Niego moment.
Przyszedł dziś po południu. Smerf po prostu, jakby robił to od zawsze, ustał i poszedł kilka kroków w moją stronę. Później udało mu się zrobić jeszcze kilka - tym razem zachęciłam Go, jakby nie dowierzając, że TO JUŻ. 
A jeszcze później przyszedł mąż z dużą wywrotką dla Smerfa i ten całkowicie zatracił się w oglądaniu i zabawie, zapominając zupełnie o tym, co zrobił przed momentem i całkowicie nieświadomy, jak przełomowy był poprzedni kwadrans, bawił się w najlepsze :)

wtorek, 23 czerwca 2015

Pamiętam....

Pamiętam sierpniowy wieczór, kiedy pierwszy raz spotkałam mojego męża. Pamiętam jak pierwszy raz wymknęłam się z domu przez okno. Pamiętam pierwszy nastoletni pocałunek. Pamiętam, jak mąż się zająknął przy składaniu przysięgi małżeńskiej i dwa razy powiedział "Ja...ja M...biorę sobie......". Pamiętam jak w zabawie rozerwałam siostrze ucho. Pamiętam pierwsze spojrzenie na Smerfa. Pamiętam, jak w przedszkolu dusiłam się lizakiem. Wiele rzeczy pamiętam. Wielu nie pamiętam i nie przywiązuję do nich wagi.

Ale pewne słowa zawsze zostaną w pamięci. Bo wypowiedziane pochopnie ranią. Powiedziane nie w tym czasie, nie tej osobie - bolą. Chociaż na co dzień o nich nie myślę i nie roztrząsam, to czasem pod wpływem jakiejś rozmowy się przypominają. I powodują uczucie niesmaku, ciążenia w żołądku i ucisku w sercu. 

Moja przyjaciółka, kiedy powiedziałam jej, że nie umiem poradzić sobie z niepłodnością, że ona mnie niszczy i nie pozwala funkcjonować:
- Ja pier****, weź zacznij żyć, a nie ciągle o tym gadasz. 
Bum, jak siekierką przez głowę. Może racja, ciągłe opowiadanie o tym miało nijaką wartość terapeutyczną. Ale wówczas potrzebowałam pogłaskania po głowie i dobrego słowa. Bynamniej nie takiego.

Moja siostra, która zaliczyła klasyczną "wpadkę" będąc w  pierwszej ciąży większość jej przeżywała, jak to jej się nie ułożyło i jak to ciężko jest i będzie. Kiedy w jednej z rozmów próbowałam jak zawsze ją pocieszyć, usłyszałam:
- Ty nie wiesz jak to jest, w ciąży nie byłaś (ze złością).
Tszsz...nóż w serce. A poźniej powolne sączenie rany.
O naszych staraniach wiedziała. Nawet pewnie nie zdała sobie sprawy, jak bardzo mnie to zabolało.

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia. 
Kuzynka składa mi życzenia:
- Żebyś się w końcu tego dziecka doczekała, bo co roku te same życzenia, aż nudno.
Ciocia bardziej subtelna:
- Wszystko macie, to tylko dziecka Wam życzę.  
Chciałam wykrzyczeć, że nie mamy NIC, że nasze WSZYSTKO bez dziecka nic nie znaczy. Chciałam wyrzucić z siebie, że nie TYLKO dziecka, ale AŻ dziecka w naszym życiu brakuje. Nie miałam jednak tyle odwagi, zagryzłam wargi do krwi.

I na koniec wisienka na torcie, czy kilka rewelacji o adopcji, które zasłyszane dotarły do moich uszu:
"Ale podobne dziecko sobie WYBRALI , Mały to czysty tata".
"I po co im to, wezmą ten tysiąc złotych miesięcznie (?????!!!!!!!), co to jest, a dzieciaka trzeba wychować".
"W sumie chyba 8 wnuków ma, ale jeden adoptowany, to nie wiem"
I mój ulubiony :)
"Żeby adoptować, to trzeba być "bogaczami", ja zawsze mówiłem, że oni mają kupę kasy".
Kupę mamy codzinnie, całkiem sporą  - gdyby jeszcze chciała zamieniać się na się na złotówki  :) :) :)

Tym oto optymistycznym akcentem i Smerfiątkiem kończę moje "wspominki".


piątek, 19 czerwca 2015

Polne kwiaty

Od kilku dni zastanawiam się, jaki tort zamówić na urodziny Smerfa. Prawdziwy problem! W sieciowych cukierniach wybór ogromny, ale oczywiście ja uparłam się na coś oryginalnego. Tort - sama nie wiem jaki, ale ma zwierać w sobie to coś, co zachwyci synka i zaproszonych gości. I oczywiście ma być smaczny.
Wchodzę więc na jeden z portali społecznościowych, bo przypomiam sobie, że znajoma znajomej jakiejś innej znajomej robi na zamówienie niebanalne torty doskonałe podobno w smaku. Próbując odnaleźć jej profil trafiam jednak na jakiś post, który mimowolnie zaczynam czytać.....

......i nagle jakby mi ktoś wylał kubeł zimnej wody na głowę.
Czytam zwierzenia pewnej osoby, która opisuje jeden dzień ze swojego życia. Może nic takiego, ale uderza mnie puenta. Starsza kobieta sprzedaje polne kwiaty. Nie wie za ile, chce 2 zł, jednak owa osoba daje jej 10. Ta nie chce wziąć, kiedy jednak przekonywana przyjmuje, obiecuje się modlić za nią do końca życia, jakkolwiek długie ono już nie będzie.
10 złotych, które wydaje na dwa lody dla mnie i męża, kiedy przechodzimy przez rynek
10 złotych, za które kupuję ulubione ptasie mleczko i pochłaniam przy czytaniu blogów
10 złotych, które wydaję często na kolejna miseczkę czy kubek, których nigdy nie użyje, ale kupuję, "bo okazja"
10 złotych - tyle kosztuje papier toaletowy, który kupuję....aż mi wstyd :(
Brak mi słów. Nie urwałam się przecież z choinki i wiem doskonale, że są ludzie, dla których to "życie" na kilka dni. Są ludzie, którym brakuje tych 10 złotych, aby zrobić opłatę za wodę czy światło. I są też tacy, dla których owa "dyszka" jest tak cenna, że gotowi są dla niej zrobić wiele. I nie chodzi tu tylko o wartość pieniądza jako środka płatniczego, ale wartość samą w sobie, dla której cokolwiek warto.

Przeanalizowałam szybko swoje życie: kilka nagłych wzlotów i upadków.
Praca, która przyszła "lekko" - poszłam na rozmowę i po prostu się dostałam.
Dom, który może nie jest pięciogwiazdkową willą z basenem, ale nasz własny - z ogrodem, dużą przestrzenią i miejscem dla gromadki dzieci.
Studia, które zapamiętałam jako najbardziej rozrywkowy czas, bo nauka zawsze szła mi gładko.
Zdrowie - mimo ogromu strachu, diagnozy zawsze okazywały się być finalnie pomyślne.
Mąż - najlepszy pod słońcem, mimo tego "co ma za uszami", zawsze przy mnie, zawsze kochający i wyrozumiały.

I wreszcie Smerf - mój syn. Moje życie. Moja "najcenniejsza wartość". Wyczekany. Wytęskniony. Wypłakany litrami łez. Dałabym się za Niego pokroić. Tylko dla Niego byłabym w stanie sprzedać polne kwiaty za 10 złotych i modlić się za kobietę, która je kupiła.
Nie pojawił się "lekko", na życzenie. Nie kupiłabym Go nawet za setki, tysiące i miliony "dyszek". A jednak jest. Piękny. Zdrowy. Kochany.
Czy to ważne, jaki będzie ten tort? Najważniejsze, że Smerf zaczaruje swoim uśmiechem ten dzień. A jutro ..... jutro pójdziemy zbierać polne kwiaty.

sobota, 13 czerwca 2015

Dwoje

Na weekend przyjechała do mnie chrześnica, w zasadzie sama ją przywiozłam. Od kiedy jest Smerf nie była ani razu, chociaż odwiedzam ją często. Jednak to nie to samo dla niej, dopominała się o wizytę u "dzidziusia", jak nazywa synka.

Dwoje dzieci to moje marzenie. Może nawet troje. Muszę być wyjątkową masochistką, skoro po tym weekendzie nie zmienię zdania (którego rzecz jasna nie zmienię) .... 

Najpierw mała. Ma cztery lata, jest kochana wręcz. I gada, gada, gada - bez przerwy. Ton głosu ma jednak tak mocny, że samochodowy klakson to przy niej szept. Nadziwić się nie mogę, że to drobne ciałko potrafi takie dźwięki z siebie wydobyć. Co jakiś czas daje się słyszeć "ciociu, kocham Cię, wiesz?", po czym przybiega i daje mi buziaka. Za wszystko "dziękuję z całego serduszka" i o wszystko "pięknie Cię prosi". Smefa ubóstwia, obsypuje buziakami, daje zabawki i zachęca do wspólnych zabaw, nawet jeśli Smerf tylko niszczy zbudowany przez nią zamek z klocków. Kochanr dziecko.
Smerf. Nie jest przyzwyczajony do ciągłego hałasu, czasem nawet się trochę boi jak mała śpiewa "mam tę moc". W związku z tym praktycznie drzemka w dzień jest niemożliwa. Nawet jeśli zaśnie, to na kilkanaście minut. Brak snu = marudzenie. Ponadto widzi konkurencję w małej, więc jest do mnie "przyklejony" przez większość dnia. Kocham te Jego małe rączki zarzucone na moją szyję :) ale nie ukrywam, że trochę już waży i nieustanne noszenie daje się we znaki. 

Kiedy jednak przed snem Smerfik przytula moją buzię do swojej, całe zmęczenie uchodzi jak bańka mydlana. I pewnie jutro wieczorem będzie dziwnie pusto i cicho bez "ciociu, a czy wiesz, że...". Ciekawe, czy Smerf też będzie tęsknił.... jak się porządnie wyśpi :)


Samodzielna próba włożenia okularów przeciwsłonecznych


Fascynacja cieniem


<3


Ostatnimi czasy ulubiona zabawa