Sercem urodzone

Sercem urodzone
W błękicie Twoich oczu odnalazłam szczęście....

sobota, 24 grudnia 2016

Życzenia


"To właśnie Tego Wieczoru
gdy wiatr zimnym śniegiem dmucha
w serca złamane i puste
cicha wstępuje otucha.
To właśnie tego wieczoru, 
od bardzo wielu już wieków,
pod dachem tkliwej kolędy, 
Bóg się rodzi w człowieku.
Radosnych i pogodnych 
Świąt Bożego Narodzenia..."

Życzę Wam, aby spełniło się Wasze największe marzenie.



piątek, 4 listopada 2016

Dwa

Dwa lata temu drżącymi rękoma wciskałam Cię w trochę przyciasne body z napisem "I love mummy and daddy". Nie wiedziałam wtedy, że rozmiar rozmiarowi nierówny. Pajacyk za to leżał idealnie. Tak samo jak czapka z uszami pieska. Jedno "klik", bezpiecznie zapięty dostałeś miejce na tylnym siedzeniu auta, tak abyś mógł trzymać mnie za palec. Wyruszyliśmy wtedy w naszą podróż, wspólną podróż życia. 
Dwa lata, które były jedyne i wyjątkowe, bo z Tobą. Czasem było niełatwo, ale dzięki Tobie wiem, jak naprawdę smakuje macierzyństwo. Jesteś jedyny i wyjątkowy synku! Kocham Cię i każdego dnia na nowo uświadamiam sobie jakie mam szczęście, że jesteś. 
Dziś jesteś jeszcze malutki synku, ale za kilka lat zrozumiesz, czemu tego dnia mama pociąga nosem, czemu przegląda wciąż album ze zdjęciami i czemu jest tort i prezenty, chociaż urodziny już miałeś. Dziś są urodziny naszej rodziny. Dzięki Tobie.

niedziela, 16 października 2016

Smerfne rozmowy

Smerf bawi się w swoim pokoju, 15 minut ciszy zwiastuje demolkę. Mam rację, w pokoju panuje bałagan na miarę nie dwulatka, a całego przedszkola dwulatków.
- Kto to zrobił? - pytam syna, choć przecież odpowiedź znam...
- Ja - dumnie odpowiada Smerf.
- Ciekawe, kto to wszystko będzie sprzątał....
- Ty - odpowiada dziecię z szerokim uśmiechem na ustach.

- Mamo, mamooooo - syn woła mnie z kuchni. Idę do salonu, skąd dobiega głos i co widzę: Smerf leży na macie Calinki, z odwrotnie i krzywo przyklejonym do spodni pampersem Małej i wydaje mniej więcej taki dźwięk: łeeeee, eeeeuuuu, łeeeee. Ja to dzidzia - mówi i wraca do zabawy.

Niedzielna msza. Niecierpliwy syn wparowuje do kościoła, szybko klęka i modli się po swojemu. Po chwili przerywa, zrywa się szybko i woła: kupa, kupa!!!

- Co to jest? - pyta mnie synek wsazując na koło samochodu.
- Auto - odpowiadam odruchowo, na co Smerf:
- Nie, to kółko.

Czasem, choć powinnam zachować powagę, nie umiem opanować śmiechu. Takich rozmów są dziesiątki dziennie, niektóre nagrywam, aby utrwalić je nie tylko w pamięci. Jedno jest pewne: ze Smerfem nie można się nudzić!

niedziela, 2 października 2016

Trochę o nas

Jeden post na miesiąc to dramatyczny wręcz wynik, ale mimo szczerych chęci nie zawsze jest czas i możliwości. O ile jeszcze uda się zsynchronizować drzemki dzieciaków, to mam godzinę wolnego - ale nie zawsze tak jest. Poza tym spraw do załatwienia nawarstwiło się sporo, a ostatni miesiąc był bardzo dynamiczny.
Za nami wszystkie zaplanowane imprezy i większe wyjazdy. Całe weekendy wrześniowe były zapełnione, a kiedy nastał pierwszy luźny, już październikowy, postanowiłam trochę zaległych spraw rozwiązać. Przydałby się odrębny post o wrześniowych atrakcjach, ale na pewno braknie mi czasu. Smerf był wniebowzięty, choć czasem pokazywał przysłowiowe rogi, a Calineczka większość dnia przesypia, więc dowie się ze zdjęć, ile zwiedziła i zobaczyła mając trzy miesiące.

Malutka skończyła cztery miesiące i wcale już malutka nie jest. Z okruszka stała się sporym bobasem, przegoniła nawet Smerfa kiedy był w jej wieku. Nadal je, śpi i strzela w pampa, a kiedy nie śpi wydaje dźwięki co najmniej o dwa tony za wysokie :) Chwyta i wkłada do buzi wszystko, głównie palce, które wyjątkowo jej smakują. Obstawiam, że szybko zacznie ząbkować. Rozpoznaje już i nie każdego obdarowuje uśmiechem, na mój głos uspokaja się, a kiedy ją rozśmieszam aż piszczy z radości. Spacery głównie przesypia, a w nocy mamy jeszcze jedną pobudkę. Jest spokojna i grzeczna i życzyłabym sobie, aby taka pozostała :)

Smerf ma etap przytulania i całowania. Wpakowuje się do nas rano do łóżka, taszcząc ze sobą misia, obsypuje buziakami i czeka na poranne wygłupy. Najczęściej budzi Calinkę, która stacjonuje u nas w sypialni, aby później i ją zaczepiać i rozśmieszać. Mam wrażenie, że nie boi się nikogo i niczego, chociaż coraz częściej się wstydzi. Wszystko chce robić sam, więc sika sobie na buty albo ładuje litr sosu na ziemniaki. Cisza oznacza, że robi pranie (wszystko na raz, na to cały płyn do płukania i program wirowania na przykład....) albo sałatkę (wszystko, co na dolnej półce w lodówce soczyście polane ketchupem na przykład....). Każdy swój wybryk przypieczętowuje uśmiechem za milion dolarów, bo co jak co - ale cwany jest za trzech :) Jak coś chce to jest "Mamusiu" a jak coś zmajstruje to "Mamooooo". Jest opiekuńczy (jak Calinka uleje to biegnie z chusteczką na przykład) i cierpliwy, ale jak coś mu nie pasuje, to uparty i ..... płaczliwy! Smerf szukając na nas sposobu wyczuł, że łatwiej się rozpłakać niż rzucić na ziemię (szybciej osiągnie efekt), a Jego emocje wciąż ewaluują (w tę dobrą stronę) - tylko po wizycie u dziadków mam wrażenie, że ktoś mi dziecko podmienił - coś czuję, że babcia mu na wszystko pozwala, choć twierdzi co innego.... Poza tym, to fajny chłopak z Niego - taki synuś mamusi :)

Kocham te moje szkraby i choć ich nie urodziłam, to mam wrażenie, że są absolutnie moje w pełni (i męża, żeby nie było) - tylko czas za szybko ucieka, a tak chciałoby się go zatrzymać.....

poniedziałek, 5 września 2016

Sukcesy, foch i rozmyślania "podwójnej" mamy

W ostatnim czasie bardzo mało mnie tutaj, choć staram się Was czytać na bieżąco. Być może jesienią uda się nadrobić zaległości, chociaż ciężko będzie odtworzyć wszystko, co działo się w trakcie wakacji.

Smerf
Synek już jakiś czas temu pożegnał pieluszkę i jak na dorosłego mężczyznę przystało, z nocnika korzystać nie chce. W zasadzie (o ile mnie pamięć nie myli) nie posłużył On nigdy do swych celów, chociaż Smerfik długie godziny na nim wysiedział :) Korzysta więc syn z WC, bardziej lub mniej celnie, z przewagą na bardziej. Wpadki są rzadkie, choć spektakularne (np. na środku trasy ekspresowej), więc zawsze zabieramy odzież na zmianę. Coraz częściej wychodzimy na dłuższe spacery, na miasto czy do kościoła i synek wytrzymuje. Poza tym woła chwilę wcześniej (początkowo była akcja - reakcja), więc mamy czas na znalezienie toalety. 
Ustępują znacząco Jego zachowania negatywne, które były odpowiedzią na każdy nasz sprzeciw. Ogólnie synek ma szerokie pole manewru i staramy się nie ograniczać Jego autonomii, o ile nie godzi ona w autonomię innych osób i nie stwarza niebezpieczeństwa. Żeby jednak tak kolorowo nie było, że z dnia na dzień Smerf stał się taki "cud miód", to zachowania te zastąpił ... foch. Teraz syn krzyżuje ręce, odwraca się plecami i staje jak wryty. Bo foch to foch. Czasem trwa kilka sekund, czasem kilkanaście minut. Osobiście wolę tę formę buntu od poprzedniej (bardzo głośnej), ale potrafi być męcząco. 
Mamy bunt toaletowy, Smerf nie chce myć zębów, chociaż od kiedy tylko potrafił pogmerać szczoteczką w buzi z przyjemnością to robił (czasem po kilkanaście razy dziennie). Nie pomogło ani zmiana pasty, szczoteczki, wspólne mycie. Czekam cierpliwie, być może dokuczają mu piątki i mycie sprawia mu dyskomfort.
Samodzielność synka zatacza coraz większe kręgi i zapewne ani się obejrzę, a  Smerf stanie się zupełnie samowystarczalny. Fizycznie i sprawnościowo jest bardzo rozwinięty, do tego bardzo odważny, więc wystarczy, że zobaczy coś raz i łapie. Obcy ludzie nie wierzą, że dopiero niedawno skończył dwa lata. Dla nas nie zawsze jest to jednak powód do dumy, bo czasem Jego wyczyny przyprawiają nas o szybsze bicie serca i skoki ciśnienia. 
Równie często jak szalone pomysły ma przypływy uczuć wyższych, a wtedy biegnie, wtula się i obcałowuje. Uwielbiam te poranki, kiedy wkrada się do łóżka, daje buziaki w jeden, drugi policzek, a na koniec mówi "Mamoooo, kawę?"
Kochany jest i kropka. 

Calineczka
Całkowicie niepostrzeżenie skończyła 3 miesiąc życia i wkroczyła w zupełnie inny wymiar rozwoju społecznego. Uśmiechem czaruje nas codziennie, a nawet uśmiechem nas zaczepia. Nielicznych, którzy nagimnastykują się nad Nią obdarza takim samym, szerokim uśmiechem, a czasem aż piszczy z radości. Odkryła niedawno, że ma ręce. Potrafi bardzo długo przyglądać się dłoniom, wkładać je do buzi, znów się im przyglądać. Z jej ust wydobywa się słodkie "aggg" i "ueeee". Wciąż śpi bardzo dużo, znacznie więcej niż Smerf w tym okresie. Noce bywają różne - od tych przespanych prawie całkowicie (20-5) do tych z pobudką co 3 godziny. Spacery uwielbia, chociaż domaga się podziwiania świata i zainteresowania jej osobą. Rośnie tak szybko, że niedługo wyskoczy z siatek centylowych, chociaż urodziła się jako drobinka.
Jak już pisałam, jest zupełnie inna niż Smerf. Jest spokojniejsza. Delikatniejsza. Bardziej cicha :)

Smerfa odnaleźliśmy jak miał skończone 3 miesiące - mniej więcej w tym okresie, w jakim jest teraz Calineczka. Wcześniej oczywiście wiedziałam, że tracę te pierwsze miesiące Jego życia bezpowrotnie, ale racjonalizowałam sobie to tak, że czym są te trzy miesiące w porównaniu z latami, które spędzimy razem. I faktycznie tak jest, ale teraz namacalnie wiem, ile straciliśmy oboje. Ile straciłam ja, ile stracił On. 
Te trzy miesiące to ogrom czasu. Poznawanie siebie. Budowanie relacji. Ciepło. Wystarczy, że spojrzę na Calineczkę i wiem, czemu grymasi, czemu płacze. Potrafię przewidzieć jej reakcje. Czuję, kiedy obudzi się, kiedy boli ją brzuch. 
Przy Smerfie wciąż się uczyłam, wciąż mnie zaskakiwał. Tego nie da się wytłumaczyć słowami, ale każdy dzień bez Smerfa musieliśmy wspólnie nadrobić tygodniami, miesiącami. Uczyliśmy się siebie, nie zawsze nam to wychodziło od razu. 
Dziś jest moim synkiem, takim, o jakim marzyłam. Przebojowym, odważnym, charakternym. Jednak jego pierwsze dni życia kształtowane były w innym środowisku, równie dobrym i ciepłym, ale innym. Teraz po tacie jest odważny, ciekawy, dociekliwy. Po mamie przebojowy, wygadany, zadziorny. 

Jaka będzie Calineczka? 
Na razie, identycznie jak Smerf, przy zasypianiu wydobywa się z jej ust "kojo,kojo"...... 

A ja? Cóż, nie zawsze jestem wyspana, nie zawsze kawa okazuje się być panaceum na zmęczenie. Czasem nadepnę na lego, czasem robię Jengę z ciuchów do prasowania. Staram się jednak zawsze wygospodarować czas na zrobienie paznokci czy fryzjera. Wyciąć z doby te pół godziny, gdzie zalegam z książką albo plotkuję z przyjaciółkami. Ładuję baterię, by mieć siłę na slalom między drzewami za uciekającym na rowerku Smerfem, mycie lustra po raz tysiąc trzysta dwudziesty siódmy tego samego dnia czy dyskusję na temat tego, czemu akurat kura robi "koko" a kot "miauuu", a nie na odwrót. I tylko ja wiem dlaczego pytanie "Co to jest?" znalazło się na liście pytań zabronionych :) :) :)


piątek, 5 sierpnia 2016

Co u nas

Mało mnie ostatnio, ale wolny czas zapełniają przygotowania do dwóch dużych imprez, z których jedną organizuję sama. W sumie to będzie trzecia w te wakacje, dwie za mną - rocznica ślubu i 2 urodziny Smerfa. 
Żyję na pełnych obrotach, a dzieciaki naprzemiennie dbają o to, abym przypadkiem nie zachłysnęła się za bardzo lenistwem :) 

Smerf ostatnio przychorował po raz pierwszy tak prawdziwie, z wysoką temperaturą i innymi atrakcjami. Dla mnie była to przerażająco-przytłaczająca nowość, bo synek nie chorował, a każdy nadziwić się nie mógł, jaką ma odporność. Więc moje serce drżało z niepokoju, a zdanie "dzieci chorują, wyluzuj" przyprawiało o jeszcze większą panikę. Ja autentycznie nie jestem przyzwyczajona do tego, że dzieci chorują. Kolejny raz los pokazał mi, jaką jestem szczęściarą. I choć teraz już bez emocji podchodzę do tematu "dzieci chorują", to po raz kolejny przypomniałam sobie, że nie ma nic cenniejszego nad zdrowie. 
Smerf po dwóch dniach brykał jak zawsze, odzyskał apetyt i z niecierpliwością czekał na możliwość zabaw na dworze, jednak wtedy właśnie ........ pochorował się mąż, który klasykiem kurował się dłużej niż ustawa przewiduje, nadszarpując moje niekończące się pokłady cierpliwości. Jak to dobrze, że syn nie poszedł w tym przypadku w ślady ojca :)

Calineczka ma już dwa miesiące, jak ten czas leci. Kolki dały nam spoķój i marzę, by już nie wracały. Malutka ładnie je, śpi i rośnie w oczach. Jest taka delikatna, tak inna od Smerfa, taka dziewczęca. Uśmiecha się do mnie, chociaż czasem zaszczyci swoim uśmiechem męża lub Smerfa. Mamy za sobą pierwsze szczepienia, które zdecydowanie gorzej zniosłam ja. 

Rodzicielstwo z Malutką jest zupełnie inne od tego ze Smerfem. I to nie dlatego, że jest innej płci, ani  nawet dlatego, że pierwsze dni i miesiące życia synek spędził w innej rodzinie. Calineczka jest inna, ma inny charakter. Smerfowi zupełnie nie przeszkadzały czapki, a Malutka wprost nie cierpi i mam wrażenie, że robi wszytsko, aby pozbyć się najdelikatniejszego nawet nakrycia głowy. W wózku czuje się jak ryba w wodzie i póki co uwielbia spacery, podczas gdy początki spacerów z synkiem były okupione płaczem. Przebieranie i ubieranie nie robi na niej wrażenia, a Smerf jak na faceta przystało toleruje tylko sprawne i szybkie zmiany odzieży. Calineczka lubi masaże i nawilżanie po kąpieli, a synek do dziś ucieka na widok balsamu. Żeby jednak nie było oboje uwielbiają kąpiele :)

Smerf jest niesamowity i czasem zastanawiam się, kto właściwie rządzi w domu. Jest żywą wersją kopiarki i wszystko, absolutnie wszystko papuguje po nas. Potrafi być słodki i uroczy, ale też kapryśny i złośliwy. Wciąż czaruje otoczenie (nie ściemniam, Calineczka nie ma w sobie tej magii, albo jeszcze jej nie ma) i każdy wybacza mu niecne uczynki, zachwyca się i obdarowuje drobiazgami. Niektórzy patrzą na mnie podejrzliwie, bo przecież ten niebieskooki blondas z przyklejonym do buzi uśmiechem na pewno nie jest tym samym z moich opowiadań - z pewnością przesadzam, albo co gorsza kłamię :) Jest najukochańszy na świecie i nieustannie zachwycam się i rozpływam nad nim, ale wierzcie, ma też słabsze dni. Kiedy jednak słyszę jego śmiech, tę dziecięcą radość, taką prawdziwą i szczerą - wciąż się wzruszam. Jest moim małym, dzikującym słoneczkiem. 

czwartek, 14 lipca 2016

Ich dwoje robi swoje

Czas znów nabrał szalonego tempa i dni uciekają przez palce. Smerf mimo swej wielkiej opiekuńczości bywa zazdrosny o Calineczkę. Dla niej jest opiekuńczy, troskliwy (od razu woła jak tylko Malutka zaczyna się wiercić itp.) i czuły. Czasem jego foch jest wymierzony w nas, choć wielce prawdopodobne jest również to, że to po prostu bunt dwulatka, który u Smerfa przebiega dość burzliwie.

Smerf stał się dużym chłopcem i naprawdę trudno uchwycić moment, kiedy to się stało. Dla mnie oczywiście wciąż jest malutkim syneczkiem, ale obiektywnie patrząc, tamten słodki bobas nie wróci i czas nadążyć za bystrym dwulatkiem. Nie wiem, jak On to robi, ale potrafi zaczarować każdego - przechodnie Go zaczepiają, dają małe upominki - a On uśmiecha się szeroko swoimi białymi ząbkami i topi najtwardsze serca. Ostatnio doszło jednak nowe uczucie, którego Smerfik nie znał - uczucie wstydu. Wstydzi się, kiedy coś zmaluje albo kiedy ktoś Go prosi o coś, czego nie wie. Ucisza gości, którzy są zbyt głośno, bo "dzidzi śpi", sam już dopomina się o umycie buzi czy zębów, sam rozbiera się i odkłada ciuchy we właściwe miejsce. Potrafi sam ubrać spodnie, bluzę czy kurtkę. Koszulki i skarpetki jeszcze przysparzają kłopotów, ale z pomocą mamy daje radę. Prowadzimy trening czystości, ale na razie wyniki kiepskie. Jak to mawia mąż, nie może być we wszystkim idealny ;) Lubi kolorować, słuchać piosenek i układać duplo. Cała reszta zabaw jest tylko dodatkiem do tych wymienionych wyżej. Do tego jest super pomocnikiem w sprzątaniu, praniu i gotowaniu. Oby tylko tak mu zostało :)
O buncie i "nie, bo nie" raczej rozpisywać się nie będę, ale towarzyszy nam każdego dnia, choć mam wrażenie, że słabnie na sile. Tylko cierpliwość i konsekwencja są w naszym przypadku jedyną właściwą drogą. Ale jestem z Niego taka dumna, gdy jest naprawdę mega grzeczny, a o tych trudnych chwilach szybko zapominam.

Calineczka skończyła miesiąc i z początkiem drugiego miesiąca życia osiągnęła niebotyczną wagę 3800g. Wiem, niektóre noworodki tyle ważą, ale ona startowała z wagą 2,5 kg i ledwie ją było widać, a utrzymanie jej w jednej dłoni nie stanowiło problemu. Teraz już rozgląda się dookoła, bacznie obserwuje otoczenie i wydaje mi się, że mnie rozpoznaje. Z jej ust wymknie się czasem "e" lub "a", a miny robi niesamowite. Kolki jeszcze czasem męczą, choć wszystlo zmierza w dobrym kierunku.
Dzięki Niej moje macierzyństwo się dopełniło. Dzięki Niej wiem, jak to jest pielęgnować pępuszek, jak to jest ubierać pampersy w rozmiarze 1 i ciuszki na 56 cm.

Bywam zmęczona i niewyspana. Zdarza mi się zjeść śniadanie przed południem. Czasem na obu rękach mam małe szkarby i nogami otwieram sobie drzwi, ale jestem szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa.


środa, 22 czerwca 2016

Wieści z Krainy Smerfa

Smerf wczuł się w rolę i bardzo poważnie podchodzi do sprawy. Calineczka (tak będę ją nazywać) daje się bezkarnie gilgać po nogach i całować po ubraniu. Jest super pomocnikiem, chętnie uczestniczy w czynnościach przy Małej. Wbrew moim obawom widzę dużo pozytywnych zmian w Jego zachowaniu. Potrafi czekać. Jest delikatniejszy i ostrożniejszy. Wykazuje się opiekuńczością i od razu reaguje i mnie woła jak tylko usłyszy Małą. W nocy śpi dobrze i nie budzi Go popiskiwanie ani nasze (moje i męża) rozmowy. 
Nadal jest żywiołowy, czarujący i uparty. Im więcej mówi, tym więcej zyskuje w oczach rodziny i znajomych, a ja z dumą zbieram "ochy" i "achy" nad nim. Nikt mi nie wierzy, że Ten Słodziak może dać się nieźle we znaki, ale niech Mu będzie ;)
Komunikujemy się sprawnie, choć zasób słownictwa wcale bogaty nie jest. Raczej wystarczający, ale wciąż dochodzą nowe słowa. Cieszy mnie, że Smerf używa słów "proszę" (possę) i "dziękuję" (dz'kuje) w codziennym życiu. Zaskakuje wyobraźnią w wymyślaniu zabaw. Jest bardzo sprawny fizycznie, a wchodzenie i schodzenie po schodach opanował w tydzień do perfekcji (z racji piętrowego domu obawiałam się jak to będzie z Nim i Calineczką pokonywać schody, a On to robi zupełnie samodzielnie). Wszędzie się wspina, wciska i wymyśla różne sposoby na dostanie się w jakieś miejsce. Chodzi za rękę na spacery. Daje najsłodsze całusy świata!
Calineczce z początkiem trzeciego tygodnia życia odpadł kikut pępowinowy. Wprawia też wszystkich w osłupienie, że podnosi głowę z pozycji na brzuchu. Lubi spacery, ładnie je i coraz częściej obserwuje otoczenie. Jeszcze gdyby kolki minęły to byłoby sielsko anielsko.
Zbliżają się urodziny Synka i powoli myślę nad organizacją imprezy. Czekamy też na ciepłe, letnie dni.


niedziela, 12 czerwca 2016

Ona

Powracam do blogowego życia spokojna i spełniona. Patrzę na Smerfa, który szczerzy do mnie krystalicznie białe ząbki w uśmiechu. Delikatnie głaska różowy kocyk i mówi: " Mamo, ciiii, dzidzia pi [śpi]." 
Ona jest taka maleńka. Je i śpi. Czasem sprzeda nieświadomy, bezzębny uśmiech. 
Odkrywam na nowo macierzyństwo. Od pierwszych Jej dni. Nie przeżyłam tego przy Smerfie. 
Wygrałam szczęście. Dzięki Nim.

                             

piątek, 1 kwietnia 2016

Koniec początkiem

Długo biłam się z myślami, czy pisać. 
W zasadzie nadal niczego nie jestem pewna. 
Ale potrzebna mi przerwa. 
Szykują się zmiany, duże zmiany, mam nadzieję dobre zmiany w moim, naszym życiu.
Nowy etap.
Nie wiem jeszcze, czy chcę o tym pisać dla ogółu. 
Być może powrócę tu, albo zacznę pisać od nowa.

Dziękuję każdemu, kto poświęcił swój czas, aby tu zajrzeć.
Dziękuję za ogrom ciepłych słów jakie od Was otrzymałam.
Cieszę się, że jestem częścią blogowego świata.
Postaram się czytać Was na bieżąco.

Smerf ma się dobrze. 
Jest naszym oczkiem w głowie, bardzo uczuciowym i żywiołowym.

Jeśli ktoś ma ochotę, mój mail heaven4you2014@gmail.com



sobota, 26 marca 2016

Życzenia wielkanocne

Życzę Wam, aby te Święta Wielkanocne przepełnione były pokojem, miłością i odpoczynkiem w gronie najbliższych. Niech radosny dzień Zmartwychwstania odnowi Waszą wiarę i wniesie nadzieję, a powracająca do życia natura będzie natchnieniem w codziennym życiu. W tym świątecznym czasie przesyłam serdeczne życzenia: Wesołego Alleluja!

niedziela, 13 marca 2016

Ich dwoje i życie codzienne

Trudno jest mi w ostatnim czasie zmobilizować się do pisania. Czasem układam sobie w głowie o czym będzie post, ale z realizacją już trudniej. Idzie wiosna, więc będzie mnie coraz mniej w sieci. W zasadzie już jest mnie coraz mniej, tyle dzieje się w realnym życiu, że wirtualne mimo woli zostaje odsuwane na dalszy plan.

Jakiś czas temu miałam jeszcze w domu dwoje dzieci. Niecały tydzień spędziła u mnie chrześnica. Padało wówczas mnóstwo pytań, jak to jest z dwójką dzieci. Jak jest? Normalnie. W pewnych sferach trudniej, w pewnych zdecydowanie łatwiej. Początkowa zazdrość Smerfa o nowego domownika zbiła mnie nico z tropu, ale kiedy stałam się świadkiem takich czułości to doszłam do wniosku, że początki są zawsze trudne i dalej już będzie dobrze.




W większości było dobrze, chociaż nie obyło się bez przepychanek, zabierania zabawek, ciągłego "mamo-ciociowania", bo każde co chwilę coś chciało. To starsze "ciocia, czemu kotek liże ogon / ta zabawka jest zielona / nie ma w domu rybek itp.", a to moje młodsze "mama, co to jest?". Jednak było zdecydowanie więcej chwil wytchnienia, kiedy dzieciaki razem układały klocki, grały w piłkę czy rysowały. Mogłam spokojnie wypić kawę i skorzystać z toalety bez obawy, że Smerf będzie za mną człapał. Miał nowy obiekt zainteresowania, a dla mnie w udziale pozostały uściski, całusy i przytulanie. 
Zdaję sobie sprawę, że to tylko krótki okres czasu, zbyt krótki aby wyciągać daleko idące wnioski dotyczące opieki nad dwójką dzieci, ale przynajmniej miałam okazję przekonać się, jak to faktycznie jest.

Smerf rośnie zdrowo, a ja z sentymentem wracam do zdjęć i filmików, kiedy mieścił się w rozmiar 62, wydawał słodkie "agggggg" i robił uśmiechy warte milion dolarów z leżaczka. Teraz to już duży chłopiec, bystry i czarujący.
Czasami oczywiście pokazuje, kto tak naprawdę w rodzinie rządzi: potrafi w środku miasta sprzedać mi "liścia" czy położyć się na plecach (dosłownie, bez zbędnych pisków kładzie się i leży) - co wprawia w osłupienie przechodniów i skierowuje w moją stronę niepochlebne komentarze, które oczywiście wszystkie głęboko biorę do siebie ..... nie pytajcie gdzie je chowam ;)
Jednak prawie zawsze ładnie chodzi za rączkę nie wyrywając się, pyta po drodze o wszystko, z zaciekawieniem pokazuje mi to, co akurat dostrzegł. Mimo kilku protestów nadal lubi spacery w wózku i jazdę samochodem. Oj, kilka sporych podróży w ostatnim czasie odbyliśmy i na każdej spisał się na medal. Wśród rodziny i znajomych uchodzi za "złote dziecko", a ja nie mam już siły mówić, że owy Gentelman potrafi zrobić to, o czym wyżej pisałam ;) Cieszy mnie jednak to, że zbieram naprawdę masę bardzo dobrych komentarzy na temat Smerfa, serce wtedy rośnie.
Mówi coraz więcej, często jednak nie rozumiem jeszcze, co chce mi przekazać - bo tworzy słowotwórstwo na poziomie master, całe zdania przeplatane "naszym i Jego" językiem. Ostatnio upodobał sobie tekst "Co tu się dzieje?" i po kilkanaście razy na godzinę to słyszę :)
Kiedy już słodko śpi, potrafię patrzeć na Niego długo, rozckliwiając się jaki jest uroczy, kochany, cudny.

Poza tym życie pędzi, dni uciekają i do okien zagląda wiosna. Każdego dnia dzieje się coś nowego, jedynego i czasem trudno nadążyć za tym wszystkim. Jeszcze chwila i Wielkanoc, a przecież tak niedawno było Boże Narodzenie. Czasem łapię się na tym i zadaję pytanie: czemu ten czas tak nie uciekał jak czekałam na telefon?
Każdej z Was, która oczekuje życzę, aby zadzwonił już i teraz! :)

środa, 24 lutego 2016

P.

Przy rodzinnym, suto zastawionym stole siedzi kobieta. Kobieta, która przeżyła już większość z możliwych życiowych ról, a obecnie jest prababcią. W pomarszczonych, zniszczonych ciężką pracą dłoniach obraca chusteczkę i opowiada taką mniej więcej historię:
Kiedy miałam może pięć lat ojciec dostał od jakiegoś chłopa kawałek ziemii na obrobek (tłum. własne: zasiać lub posadzić coś, co przyniesie plon). Ojciec zasiał kapusty, a kiedy przyszedł czas kazał mnie i siostrom ją pielęgnować. Więc sumiennie podlewaliśmy i wyrywaliśmy chwasty. Aż pewnego dnia przyszła sąsiadka, złapała się za głowę i wyrwała większość z roślin, mówiąc, że przy takim zagęszczeniu nic nie urośnie. Płakałam wtedy bardzo przez kilka dni, a pocieszania ojca na nic się zdały. Myślałam wtedy, że po co tyle pracy, jak większość roślin nigdy nie będzie już rosła. A te, co zostały, wygądały tak mizernie. Tato powiedział, że czasem trzeba poświęcić większość, aby dać szansę innym - że kilka ładnych, dorodnych główek więcej znaczy aniżeli dziesiątki nic nie znaczących liści.....

Podobnie jest z nami. W prostych, codziennych czynnościach ustępujemy, poddajemy się, dokonujemy wyborów - aby ktoś nam bliski zyskał coś, aby zrealizował marzenie czy plan. Macierzyństwo też jest sztuką wyboru. Czasem nie mamy nawet pewności, czy nasze postępowanie jest słuszne - a ocenić to będzie mógł tylko ten mały człowiek, który dziś jest zdany na nas i nasze wybory. 

Owa kobieta wychowała wspaniałe, wartościowe, życzliwe i mądre dzieci. Bez podręczników, Internetu, schematów żywienia i siatek centylowych. W czasach tak trudnych, że ciężko to sobie wyobrazić. Jako młoda dziewczyna została wysiedlona na przymusowe roboty do Prus Wschodnich, zostawiła rodzinę i rodzeństwo. Po powrocie jej matka nie poznała.... a jednak dziś te pomarszczone ręce niosą jeszcze tyle dobra i życzliwości, że chciałoby się krzyczeć "Dlaczego tyle wycierpiały, dlaczego?". 

Kiedy żegnaliśmy się po wizycie, miała łzy w oczach. Tak bardzo prosiła, aby ją jeszcze odwiedzić. Tak bardzo się cieszy naszym Smerfem, powiedziała "cudnego synka odnaleźliście", na co ja, że to On odnalazł nas. Jednak miała rację, bo stwierdziła, że "to Wy zaczęliście Go szukać". Wspaniała kobieta.
Wierzycie, że ona zanosi warzywa z własnego warzywnika i pomidory ze szklarni osobie, która wyzywa ją od staruch i nawet zakupów zanieść nie pomoże i jeszcze ją tłumaczy, że "trzeba pomagać nawet tym, którzy się czasem pogubią, kiedyś zrozumie, że źle postępuje". 
Wydano książkę, która jest jej pamiętnikiem z czasów wysiedlenia, za każdym razem jak do niej wracam płaczę jak dziecko (jeśli ktoś będzie chciał na priv podam tytuł i wydawnictwo). 

Ja w tym miejscu zadaję sobie pytanie: gdzie jesteśmy, gdzie podziała się ludzka dobroć, siła, upór, wytrwałość? Łamią nas przyziemne sprawy, a jej nie złamała wojna, obóz pracy, rozdzielenie z najbliższymi, samotność. Jaki patent na wychowanie mięli jej rodzice, że wychowali tak wartościowe dzieci i wnuki i prawnuki? (w "Jednym" z tego pokolenia zakochałam się kiedyś do szaleństwa, a dziś mam obrączkę z Jego imieniem na palcu). Czy Smerf zdąży poznać  tak w pełni świadomie tę kobietę, zanim odejdzie i czy zrozumie, jaki wkład nieświadomie miała w Jego wychowanie? 
Na koniec dodam, że mi wstyd. Wstyd, że nie mam czasu, sił i ochoty na wiele rzeczy, że nie dostrzegam czasem ile inni dla mnie robią. Za mało mówię ludziom, jak bardzo ich kocham i jak są dla mnie ważni (nie licząc Smerfa i męża, Ci nie mogą narzekać). 

Dziękuję Ci P. Za polne kwiaty, jakimi mnie obdarowałaś, za mądrość życiową i dobroć. Może kiedyś, ktoś wyda kolejną część historii o Tobie, a ja wtedy obiecuję dodać swoje "trzy grosze".  
Każdemu z Was życzę, aby na swej drodze spotkał taką P.


wtorek, 16 lutego 2016

Odpowiadając na pytania


Dziękując Mamie Tygryska za nominację, z lekkim opóźnieniem, lecz z ogromną przyjemnością odpowiem na pytania :)

Pierwsza strona, na którą zaglądasz po włączeniu Internetu. 
Blogger lub forum NB.

Post, którego pisanie sprawiło Ci najwięcej przyjemności.
Dużo radości sprawiło mi pisanie o Tym Telefonie, rocznym Smerfie, pierwszych krokach czy pierwszej rocznicy spotkania. Ale z ogromnym sentymentem i łezką w oku powracam do Dnia Matki, i to właśnie ten post niech będzie odpowiedzią na pytanie.

Trzy dobre rzeczy, które spotkały Cię dzisiaj.
1. Smerf samodzielnie posprzątał zabawki (co prawda podstępem, że jeśli to zrobi to będzie nagroda, ale i tak jestem pełna podziwu, że samodzielnie ogarnął chaos, jaki wokół siebie tworzy).
2. Mąż dużo czasu spędził z synkiem, a ja mogłam w tym czasie robić "nic".
3. Kawa w doborowym towarzystwie znajomych.

Fobia/natręctwo/dziwny nawyk – czy któreś dotyczy Ciebie?
Sprawdzam przed wyjściem, czy płyta w kuchni jest wyłączona, po czym cofam się by się upewnić. Kilka razy naciskam klamkę już po zamknięciu drzwi. Odruchowo czyszczę ekran telefonu/tabletu. 

Lubisz ludzi, którzy...
Ogólnie lubię ludzi - jestem typem społecznika :) 
Lubię przebywać z ludźmi, którzy są gadatliwi i mają poczucie humoru.

Zabawne wspomnienie z dzieciństwa.
Tego najbardziej zabawnego niestety opisać nie mogę, gdyż zawiera sceny, nazwijmy to, dość specyficzne i mogłoby bardzo łatwo zidentyfikować mnie z blogiem wśród znajomych i rodziny (cały czas mam wrażenie, że nie jestem śledzona, hehe).

Niech będzie to: mając może 7 czy 8 lat, razem z siostrą marzyłyśmy o tym, aby być już dorosłe. Pewnego letniego dnia podkradłyśmy mamie biustonosze, szpilki, sukienki i .....skarpetki, którymi wypchałyśmy sobie biust. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewien fakt....chcąc ukryć się z tym przed rodziną nasze przebieranie i pokazy robiłyśmy za domem, w nieużywanym wtedy ogrodzie - kilka metrów od jednej z głównych tras samochodowych.....oj, mięli w szkole z nas później używanie :)

Jak wygląda Twój breloczek do kluczy?
Karta Clubcard, gumowy miś i brelok z marką samochodu - taki zestaw :)

Jeden sposób, który usprawnia/ułatwia organizację domowego życia.
Nie odkładać na jutro tego, co zaplanowałam na dziś.

Gdybyś mogła odbyć podróż w czasie, gdzie chciałabyś trafić i dlaczego?
Chciałabym trafić tam, gdzie wędrujemy po naszym życiu - spotkać się z moim pierwszym dzieckiem, podziękować prababci i przeprosić ją za pewne wydarzenie, powiedzieć mojej cioci jaką była cudowną osobą.....

Gdybyś mogła wybrać sobie talent, co by to było?
Chciałabym malować.

Ulubiony serial. 
Nietuzinkowy, nieco kontrowersyjny i pełen zabawnych scen "Do diabła z kryminałem" (chociaż nie wiem, czy nadal jest emitowany).

Trochę inaczej, niż "ustawa przewiduje" zaproponuję odpowiedzieć na pytania zadane przeze mnie - po prostu kto będzie chciał odpowie :) może być u siebie w poście lub tu u mnie w komentarzach.


1. Czym najbardziej zaskoczyło Cię życie?

2. Śmieszna wpadka przy rodzinie/znajomych.
3. Nigdy nie zmuszę się do .....
4. Bajka, z którą się utożsamiasz.
5. Który miesiąc i dlaczego ma dla Ciebie szczególne znaczenie.
6. Jedna rzecz, której nie udało Ci się wykonać/dokończyć.
7. Najbardziej jestem dumna z ....
8. Jedno słowo, jakim możesz określić macierzyństwo (lub jak je sobie wyobrażasz).

Dziękuję za wspólną zabawę! :)

środa, 10 lutego 2016

Kilka(set) słów co u nas :)

Dziś będzie o wszystkim - taki multipack nadrabiający to, co chciałabym napisać w kilku postach. Kiedy jednak zabieram się za tworzenie - akurat budzi się Smerf albo przychodzą goście. 
Ostatnio, po tym nieszczęśliwym wypadku staram się poświęcać Smerfowi 200% uwagi, a wszystko inne robić kiedy jest mąż albo synek śpi. I chociaż przecież "to" wydarzyło się akurat wtedy, kiedy moja uwaga była poświęcona Smerfowi, to wolę dmuchać na zimne.

Smerf czuje się dobrze i chyba na dobre zapomniał o minionej przygodzie. Również i nas opuściły emocje, chociaż jak wyżej napisałam stan podwyższonej gotowości trwa - a wierzcie mi, przy Smerfie samo patrzenie może zmęczyć :) 

***************
Niedawno nasz synek skończył 18 miesięcy. Przegapiłam moment skoku rozwojowego, gdyż zdarzyło się to co zdarzyło i zdrowie Smerfa było najważniejsze. A w ciągu kilku dni Młody rozgadał się nie do poznania. Co prawda wciąż dominuje Język Simów, ale sporo jest słów zrozumiałych dla innych. Czasem, mówiąc po swojemu lub tłumacząc, wyrywa mu się dość trudne słowo, jak na przykład zobaczcie (obacćie) czy zrobiłem (zobijem). W słowniku na stałe pojawiły się takie słowa jak: hało (halo),dzieci, dzidzia, nie mogę, daj to, tego nie, kicia - te słyszę bardzo często. Pojawiło się też pierwsze składanie wyrażeń "mama daj to", "ciocia co to?", " nie ma Niania" itp. 
Najbardziej rozbraja mnie jego rozmowa telefoniczna:
Hało (język Simów) Niania (język Simów) co to? (język Simów) kicia (język Simów) ooooooo nie! (język Simów) mama dźie (gdzie) (język Simów) nie ma (język Simów) ..... i tak dalej, na przemian po swojemu i po naszemu :) Czasem po kwadransie takiej dyskusji przez telefon boli mnie szczęka.

Rozumie praktycznie wszystko. Potrafi poznać po głosie kto dzwoni (tata, ciocia, Niania, baba itp.). Jeśli tylko wymknie mi się, że muszę odkurzyć czy teraz będę obierała ziemniaki - wie, gdzie iść i po co, jak się zabrać do danej czynności itp. Wie, gdzie wędrują naczynia ze zmywarki i wie, gdzie wędrują brudne. Na hasło "obiad" ciągnie krzesełko do karmienia albo siada przy stole. Na hasło "umyć rączki" idzie do łazienki, po wszystkim wyciera ręce. Wie do czego służą urządzenia codziennego użytku, poproszony o przyniesienie czegoś z innego pomieszczenia nie ma z tym problemu. Karmi, usypia i ubiera wszystkie misie. Kilkukrotne prośby o posprzątanie książeczek czy zabawek stają się skuteczne (być może kiedyś wystarczy tylko raz powiedzieć?). Dopasowuje kształty i układa proste układanki. Wskazuje części ciała u siebie i innych. Wie, że zwierzątka trzeba głaskać delikatnie i nie można ich męczyć. Rozumie,gdzie się zakłada jakie części garderoby. Samodzielnie je dania stałe, jogurty i kaszki (zupa nadal wędruje pod bluzkę) - często wspomaga się jeszcze rękoma. Pije z bidonu, z kubka niewielkie ilości - nadmiar ląduje na bluzce. Potrafi przenieść danie na talerzu z pokoju do kuchni nie wyrzucając zawartości po drodze. Lokalizuje ukryte przedmioty, np. miś w klockach, kubek w zabawkach itp. "Zna" niektóre tytuły książek i poproszony o podanie konkretnej podaje ją. Udaje, że liczy po swojemu (ta, owa, na, ity itd.)
Tworzy piękne freski na ścianach salonu. Nieosiągalny dla Niego przedmiot zdobywa na dwa sposoby - na stół najczęściej kładzie zdalnie sterowany samochodzik i przejeżdża taranując - np. kubek, cukierka i wszystko spada na podłogę. Z innych miejsc łapką na muchy popycha aż jest w zasięgu Jego rączek. Albo rzuca piłką. Entuzjastycznie reaguje na inne dzieci na mieście, zaczepia, daje cześć, żółwika. Jest zazdrosny o wszystkie dzieci, które wezmę na ręce, uśmiechnę się czy zagadam. Sam z siebie biegnie by się przytulić, dać buzi i uściskać. Pokazuje paluszkiem na serce, jak pytam "gdzie mamusia Cię urodziła?". 
Mniej kolorowo, chociaż pewnie zabawnie czasem: Rozbiera się "do rosołu" po wieczornej kąpieli. Potrafi rzucić się na ziemię na środku miasta. Zjada papier wszelkiego rodzaju. Ucieka przed zmianą pieluchy. Krzyczy i piszczy jak czegoś nie dostanie. Nie chce się rano ubierać. Nie chce wychodzić z kąpieli. Nie chce wracać ze spaceru. Na wszystko się wspina przyprawiając nas o palpitację serca. I klasyczne "nie", bo nie.
Etap buntu dwulatka ogłaszam za rozpoczęty :)

Oczywiście to skrót, sporo rzeczy wciąż mi ucieka i chociaż staram się notować, to nie zawsze wszystko pamiętam.

*************************

Dziękuję za nominację Tygrysmamatuitatatu, odniosę się do pytań w odrębnym poście :)

Zrezygnowałam z pracy. Długo biłam się z myślami, rozważałam "za" i "przeciw". Jednego dnia już myślałam, że podjęłam decyzję, a drugiego już nie byłam jej pewna. A skoro nie byłam pewna na 100%, to chyba znaczy, że postąpiłam słusznie. Nie żałuję. Tak sobie myślę, że na wszystko musi przyjść w życiu odpowiedni czas. Na pracę też przyjdzie. Żeby jednak nie było, że spoczęłam na laurach - jak wpadnie mi krótkoterminowe zlecenie to pewnie przyjmę, żeby mieć na waciki :) Działalność, z której się utrzymujemy jest od jakiegoś czasu w połowie moja, więc nie mam wyrzutów sumienia, że nie wnoszę nic do budżetu :) 

Tyle na dziś, i tak nie wiem, czy ktoś dotrwał do końca :)

wtorek, 2 lutego 2016

Oh, życie.....

U góry śpi spokojnie nasz syn. Oddycha miarowo, czasem tylko pościel zaszeleści i słychać mamrotanie przez sen. Jestem spokojna, bo wiem, że jest i nic mu nie grozi. Jeszcze kilka dni temu ten mój spokój w ułamku sekundy został zburzony, a moim sercem targały emocje, które ciężko opisać.

Smerfowi przydarzył się wypadek - ot, jeden z tych, które często zdarzają się żywiołowym dzieciom w Jego wieku. W pierwszym momencie nawet nie przeszło mi przez myśl, że będzie miał takie konsekwencje. 
Z różnych względów nie chcę wdawać się w szczegóły. Nie chcę też na nowo przeżywać tego wszystkiego, a opisując każdy szczegół z pewnością by tak było. 

Kiedy trzymałam w ramionach płaczącego Smerfa, świat zatrzymał się na chwilę. Po raz kolejny doświadczyłam uczucia, którego tak bardzo czuć nie chciałam. Uczucia strachu. Lęku tak paraliżującego, że zapierającego dech i odbierającego zdolność logicznego myślenia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam (bo skąd mogłam wiedzieć - wszak medycyny nie studiowałam), że nieuzasadnionego. Wtedy, trzęsąc się cała, obiecałam Smerfowi, że wszystko będzie dobrze - chociaż przecież nie składam nigdy obietnic bez pokrycia - a może podświadomie czułam, że będzie dobrze?

Kiedy na szali minut dobry Bóg czy los położył zdrowie mojego syna po raz pierwszy, uświadomiłam sobie, jak bardzo Go kocham. Jak prawdziwie Go kocham. Chociaż przecież doskonale wiedziałam, że jest moją miłością, wyczekanym synkiem, to żadne poprzednie doświadczenie życiowe nie utwierdziło mnie w tym tak bardzo. W tamtej chwili - możecie wierzyć lub nie - dałabym wszystko, aby cofnąć czas, aby ten wypadek się nie zdarzył.... dałabym obciąć sobie obie kończyny, połamać palce, oskalpować na żywca i oddać życie za Niego - choć przecież nie ja mu to życie dałam..... 

Kiedy na pogotowiu przekazywałam lekarzom synka, dotąd nie uroniwszy łzy - zalałam się nimi, łkając "proszę, pomóżcie, ja nie przeżyję straty drugiego dziecka". I chociaż pewnie lekarze pomyśleli, że zwariowałam do reszty (wszak nic życiu Smerfa nie zagrażało - wówczas tylko ja to tak widziałam), to oprócz ogromu serca, jakie włożyli w pomoc synkowi, potraktowali mnie jak zatroskaną matkę, a nie histeryczkę. 

Potwierdzam więc - miłość matki nie zna granic. Potwierdzam też, że miłość matki do dziecka biologicznego i adopcyjnego (przynajmniej w moim odczuciu) nie różni się absolutnie niczym.

W tym miejscu pora na wyjaśnienie - jestem matką dwójki dzieci. Urodziłam dziecko, ale nie usłyszałam jego płaczu po narodzinach. Będzie o tym odrębny post, ale potrzebuję trochę czasu, aby sobie go poukładać. 

Smerf ma się świetnie, wszystko można powiedzieć zakończyło się dobrze. Dostał dwie naklejki "Super Dzielny Pacjent", zażądał jedzenia i nadziwić się nie mógł, że nie ma butów na nogach. I oczywiście po powrocie do domu brykał jak zawsze.

A my....dostaliśmy solidną lekcję od życia:
- aby nigdy nie myśleć, że coś, co wydaje się straszne rzeczywiście takie jest,
- aby docenić kruchość życia, bo czasem ułamek sekundy, a czasem milimetry decydują o zdrowiu lub chorobie,
- aby dawać z siebie jeszcze więcej niż sądzimy, że jesteśmy w stanie dać,
- aby nigdy nie stawiać w hierarchii niczego ponad zdrowie i życie.

Kochajcie życie, jakiekolwiek ono nie jest. Bo jest darem.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

"Co się zobaczyło, już się nie odzobaczy"

Oglądam ostatnimi czasy dużo wiadomości. W zasadzie nie wiem zupełnie, czemu to robię - muszę przejawiać bardzo wysoki stopień masochizmu. 

O tym, że Smerf to już całkiem kumaty chłopiec pisać nie potrzeba. Jak tylko w zasięgu Jego wzroku pojawi się pilot od tv, pędzi do celu niczym Korzeniowski, nie zważając na przeszkody po drodze. Nie, nie ogląda bajek i nawet najmniejszego cienia zainteresowania nimi nie przejawia. Uwielbia muzykę, więc tv kojarzy mu się z tańcami i śpiewami. 

Oglądam wiadomości, synek "jedzie" autem (czyli siedzi w nim, włącza sobie muzykę, ścisza ją, naciska pedał gazu i wydaje dźwięczne "brrrrrruuuuuuummmmm" - na szczęście nie opanował jeszcze tego, jak przełączyć z trybu sterowania pilotem na tryb samodzielnej jazdy) i kiedy tylko oddaliłam się odebrać  leżący na stole telefon, Smerf na złamanie karku popędził "popikać" pilotem. Włączył jedną z popularnych stacji tv, akurat emitowano jeden z ulubionych "seriali" mojej babci :) Rozmawiam, patrzę na synka i jeszcze słucham mimowolnie, o czym w szklanym ekranie aktorzy tak dyskutują. Dziesięć minut później, zalana łzami, wtulona w synka, siorbając nosem analizuję to, co obejrzałam.

"Co się zobaczyło, już się nie odzobaczy"

Matka zostawiła niemowlę w szpitalu. Oddała synka do adopcji. I chociaż  (pukam się w czoło) doskonale wiem, że to (niskich lotów zresztą) fikcja, to przeżywam na nowo JEJ emocje. Pisząc jej, mam na myśli MB Smerfa. Czy ona też przeżywała, płakała, biła się z myślami? Czy miała chwile zwątpienia? Czy ktoś namawiał ją na zmianę decyzji? Czy wciąż jest jej ciężko?
A może nie pamięta. Nie kojarzy pewnej letniej daty z poczęciem Naszego Szczęścia. Zapomniała, jak w bólu rodziła Nasz Największy Skarb. 

Tuliłam Smerfa, ten zdezorientowany patrzył jak tusz swobodnie spływa mi po policzkach, tulił się do mnie mocno wydając charakterystyczne "yyyyyy", które ma pokazać, jak bardzo kocha mamę, tatę czy misia.... A ja powtarzałam, jak bardzo Go kocham i zrobię wszystko, aby kiedyś, po latach, jeśli przyjdzie do konfrontacji powiedzieć JEJ, że zrobiłam absolutnie wszystko, aby Smerf był szczęśliwym człowiekiem.


sobota, 16 stycznia 2016

Opowiem Wam pewną historię.....

..... o bardzo przyziemnych sprawach. 
A więc była sobie zwykła całkiem rodzina, mama i tata i mięli syna. O kurczę, nawet się rymuje :) Bardzo się kochali i w zasadzie niewiele im już do szczęścia brakowało. Bo ich szczęście mieściło się w małym Smerfie, który jak większość dzieciaków w tym wieku skupiał na sobie całą uwagę. Rósł zdrowo na pociechę rodzicom, dokazywał równie zdrowo, coby pamiętali, że to chłopak właśnie :) Pewnego dnia mama poszła do pracy, trochę skrzydła rozwinąć i zrozumieć, że da się kochać swe dziecię jeszcze mocniej niż przypuszczała. Tata pilnował ogniska domowego i sekunda po sekundzie miał możliwość obserwowania rozwoju synka. I mama to widziała, wszak nie pracowała długo, a dni i wieczory jesienne takieeeee się długie zrobiły. I tak im zleciały trzy miesiące w tej ich wspólnej drodze odliczania dni, kiedy to mama wreszcie osiądzie w domowym zaciszu, delektując się "dyskusjami" Smerfa. Aż tu nagle, niespodziewanie, mama dostaje propozycję. Pracy. Bardzo dobrą propozycję. Bardzo dobrej pracy. Odmawia, wszak syn jest dla niej NAJWAŻNIEJSZY. Dostaje jednak czas na przemyślenie , który nieubłaganie się kurczy....

Naprawdę, nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego mi się przytrafi. Że w ogóle coś takiego się zdarza, kiedy w pogodni za pieniądzem, karierą, a nierzadko chlebem ludzie biją się o podrzędne stanowiska - a tu pada propozycja świetna, lepsza niż ta, którą otrzymałam wcześniej, na wyższym stanowisku, którą tylko JA, intelektualny oszołom, kierujący się sercem, odrzuca. 
Mąż namawia, abym poszła. Godzin mniej niż miałam, chociaż odpowiedzialność znacznie większa. Marzenia sprzed lat spełniają się, ot tak, po prostu..... tylko chyba nie w tym czasie, co trzeba.....Mąż widzi mój cień wahania i wykorzystuje bezdusznie, opowiadając jakim to muszę być dobrym specjalistą, że zaproponowali akurat mi ...i tym podobne bajeczki. 
Smerf co prawda wpadł już w rytm tego, że znikam na kilka godzin i chłopacy całkiem dobrze sobie radzą. I argument, który przemawia za tym, że w ogóle rozważam jeszcze tę propozycję.....wizja macierzyńskiego. Realna wizja. 

..... a potem żyli długo i szczęśliwie, a Smerfowa Mama przez kolejne lata miała podobne życiowe dylematy.....

wtorek, 12 stycznia 2016

Zima

Smerf polubił szaleństwa na śniegu prawie tak bardzo, jak rytmiczne podrywiganie przy muzyce, zwane przez odważnych tańcem :) Trudno Go zaciągnąć do domu, a towarzyszy temu taki płacz, że serce krwawi. 
Synek wygląda jak mały pingwinek, robiąc "tup, tup" na białej pierzynce, a uroku dodaje temu donośny śmiech. 



Jedynie bałwan, którego tata Smerfa z zaangażowaniem robił, wzbudza lęk synka (chociaż chyba nie tylko synka, kudłacze mijają go szerokim łukiem). Pewnie ze względu na okazałe gabaryty.... albo urodę...... :) w każdym razie oszczędzę białemu przyjacielowi i zostawię w domowym zaciszu zdjęcia z nim :)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

O Smerfiątku już nie takim małym

Choinka
Bałam się trochę, jak synek zareaguje na migocząco - błyszczące drzewko, dość sporych rozmiarów, które było nie było - na trochę zagościło w naszym salonie. Jednak choinka, chociaż wzbudziła żywe zainteresowanie Smerfa, stoi wciąż cała (prawie, bo gubi już igły) i nie sponiewierana atakami Młodego :) Oczywiście był mały instruktaż, że nie wolno ściągać ozdób i rzucać w drzewko zabawkami. Od czasu do czasu synek miał zapędy, aby skraść bombkę czy potargać drzewko za gałązki, ale "zostaw synku" i tłumaczenia na szczęście wystarczyły. 
Niedawno byłam świadkiem takiej oto scenki: 
stoi Smerf przy choince, wskazuje na bombkę i mówi:
- Toooo - i sam sobie odpowiada - nieeeee - i kręci głową.
Następnie na światełka:
- A to? - to nieeee - znów sam udziela odpowiedzi.
Później kolejno na inne ozdoby, łańcuchy itp. - tak samo pytając siebie i odpowiadając (oczywiście z odpowiednią tonacją głosu) aż spostrzegł leżący tuż przy choince klocek. Podszedł do niego i znów siebie pyta:
- A to? - Ooooo, taaaaa - i wrócił do zabawy.
Naprawdę wiele wysiłku mnie kosztowało, aby nie parsknąć śmiechem, jak podglądałam tę scenę, aż teraz jak o tym piszę uśmiech mi się ciśnie na usta.

Ja.
Smerf uwielbia ostatnio słówko "ja". Na wszelkie pytania "kto zrobił taki bałagan?", "kto schował ...?", "kto się najpiękniej uśmiecha?" itp. Smerf z dumą odpowiada "ja". Tylko na pytanie, kto posprząta odpowiada "tata" :)
Jedziemy gdzieś samochodem, my z mężem z przodu, z tyłu siedzi Smerf i moja młodsza siostra. Smerf oczywiście zadaje wciąż pytanie "a co to?" "a to?" i tak w kółko, wskazując mijane po drodze elementy krajobrazu. Czasem po kilkanaście razy słysząc tę samą odpowiedź. W końcu pytam:
- A co to za łobuz siedzi tam z tyłu i zadaje pytania?
- Ja????? Nieeeee - pada odpowiedź z ust Smerfa i na 30 sekund nastaje cisza :)

Trudne pytanie
Jemy obiad. Smerf jest wyjątkowo ruchliwy, wierci się, grzebie rękoma w jedzeniu, rzuca nim wokoło. Patrzę na to cierpliwie, ale powoli narasta we mnie myśl, żeby się ewakuować :) wtedy mąż mówi:
- Wiesz synek, w takich chwilach myślę, że zostaniesz jedynakiem....
- Bo???? - pada nieoczekiwane pytanie z ust Smerfa.
Jesteśmy w takim szoku, że dobrą chwilę zajmuje nam ogarnięcie sytuacji :) Wreszcie mąż mówi:
- Bo nie chcesz jeść, nie słuchasz mamy i taty....
- Aaaaaaa - odpowiada jakby nigdy nic nasze dziecko. I zabiera się do jedzenia :)


Serduszko
- Tu Cię mamusia urodziła, o tu - wskazuję palcem na serce - w serduszku synku - mówię czasem do Smerfa. 
- Aaaaaaa - odpowiada me dziecię i biegnie się wtulić, jakby wiedziało. :)
W ogóle bardzo empatyczne i uczuciowe mam dziecko (chociaż doskonale wie, gdzie przyłożyć w razie czego.....) - przytula, całuje, głaska. Nas, misie, nawet obrazki w książkach. 

Żeby jednak nie było, że taki cud miód ze Smerfa - chociaż co będę ukrywać, powiem skromnie, że dla mnie tak :) Jest idealny. Ale jest chłopcem - i to podobno wiele tłumaczy :) Wie doskonale, jak coś uzyskać, a tembr głosu ma tak "delikatny", że nie raz już z nim wychodziłam z różnych miejsc. Błyskawicznie podłapuje "głupawki" i robi z nich publiczny użytek. Rzuca zabawkami. I sztućcami. Ucieka przed zmianą pieluchy. Tej z "zawartością" najczęściej. (Chociaż, co mnie zaskoczyło, na pytanie gdzie robimy kupę idzie do łazienki, wskazuje na nocnik, a czasem nawet siada i "udaje", że robi - złapany jednak i posadzony w "trakcie" ucieka). 

Kocham tego mojego łobuziaka nad życie, warto było czekać każdą sekundę i wylać każdą łzę, by teraz patrzeć na Jego uśmiech.