- Awa!!!!!! Mama! Mama Awaaaaaa!!!! - dobiega mnie głos synka.
- Ewa - poprawiam Go - Mama Ewa.
- Awa......Ewa! - Smerf aż piszczy z radości, kiedy uda mu się prawidłowo powiedzieć.
Nauczył się cwaniaczek mały wymawiać moje imię. Swojego nadal tylko pierwszą sylabę. Do słownika doszły też takie słówka jak: kawa, aaaaa kuuuu (akuku), pi (picie). Najbardziej dumna jestem jednak z Ewy.
Mama Ewa. Mama. Mamusia.
Wciąż się wzruszam i nadal mam oczy w mokrym miejscu. Czytam synkowi na dobranoc Jeża i łkam, a On nie bardzo wiedząc czemu płaczę, podziela moje lamenty albo od razu całuje (wszak pocałunek ma wielką moc uzdrawiającą). A ja wtedy łkam jeszcze bardziej, uświadamiając sobie wciąż na nowo, jakie mam szczęście, że jest. Taki mój. Taki nasz.
Każdego dnia wyznaczam sobie nowe granice, ale w macierzyństwie są one nie do ogarnięcia. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że będę śpiewała "Małe pieski dwa" żonglując łyżeczką pełną zupy zastrzeliłabym swojego rozmówcę śmiechem :) a dziś dla Smerfa jestem w stanie być ponad czymś, aby był szczęśliwy. Czasem aż sama zadziwiam siebie.
Miłość matki nie zna granic - nie pamiętam już gdzie i kiedy usłyszałam te słowa. Słowa o wielkiej mocy sprawczej.
Smerfik zrobił się bardziej przytulaśny niż był. Potrafi bawić się, wstać, podejść, położyć swoją buzię na moich kolanach wydając przy tym westchnienie "oooaaaa", dać buziaka i wrócić do zabawy. W obcym miejscu przez pierwsze kilka minut jest we mnie wciśnięty jak pijawka, nieśmiało tylko zerkając wokół (co się dzieje później to już inna bajka :) ...... ). Nie każdy (jak to się wcześniej zdarzało) nowo poznany człowiek zyskuje Jego aprobatę (nawet jeśli przekupuje Go czymś interesującym). Kiedy jednak tak się stanie, nie ma już szans, aby odetchnąć - Smerf chcę skakać, gonić się, robić samoloty, tańczyć i przekraczać granice.
To nic, że wyciągnął wąż od pralki i zalało pół łazienki u góry (i przy okazji sufit na dole). To nic, że wyciągnął ze śmieci skórkę od banana i przyniósł ją na stół do salonu mówiąc "ma". To nic, że schował w drukarce kilka paluszków na później. To nic, że szczotką od wc umył brodzik.
To wszystko nic w porównaniu z tym, że jest i każdego dnia koloruje naszą szarość dnia.
Mamo Ewo, ale masz cudownego, rezolutnego synka:-) Zycze Wam wielu wielu tak wspaniale pokolorowanych dni!
OdpowiedzUsuńDziękuję :*
UsuńRozczuliło mnie to westchnienie "oooaaa". Jej. Jakie to piękne. Co tam pralka czy drukarka :)
OdpowiedzUsuńDokładnie - rzeczy "martwe" to nic w porównaniu z radością Synka :)
UsuńBardzo się cieszę ze jesteś taka szczęśliwa, spelniona i pelna radości. Super ze Smerfik ma taka fajna mamę Ewe :) a Ty ze masz uroczego Smerfika :)
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
Jak tu nie być szczęśliwą przy takim Cudzie :) Zresztą ..... niebawem sama się o tym przekonasz :) :) :)
UsuńBuziaki :*
Mamo Ewo, cieszę się bardzo Twoim / Waszym szczęściem ! :) I zgadzam się w zupełności, że dla dziecka człowiek jest w stanie naprawdę wiele z siebie dać, wiele zmienić, wiele własnych wcześniejszych zahamowań pokonać (ja na przykład aktualnie zupełnie bez skrępowania śpiewam w miejscach publicznych, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia ;) ) Smerfik jak zawsze rozbrajający, a o jego zabawnych wyczynach można byłoby już nie tylko bloga, ale całą książkę napisać :)
OdpowiedzUsuńOooo, to tak samo jak ja z tym śpiewaniem ;)
UsuńBuziaki :*