Przy rodzinnym, suto zastawionym stole siedzi kobieta. Kobieta, która przeżyła już większość z możliwych życiowych ról, a obecnie jest prababcią. W pomarszczonych, zniszczonych ciężką pracą dłoniach obraca chusteczkę i opowiada taką mniej więcej historię:
Kiedy miałam może pięć lat ojciec dostał od jakiegoś chłopa kawałek ziemii na obrobek (tłum. własne: zasiać lub posadzić coś, co przyniesie plon). Ojciec zasiał kapusty, a kiedy przyszedł czas kazał mnie i siostrom ją pielęgnować. Więc sumiennie podlewaliśmy i wyrywaliśmy chwasty. Aż pewnego dnia przyszła sąsiadka, złapała się za głowę i wyrwała większość z roślin, mówiąc, że przy takim zagęszczeniu nic nie urośnie. Płakałam wtedy bardzo przez kilka dni, a pocieszania ojca na nic się zdały. Myślałam wtedy, że po co tyle pracy, jak większość roślin nigdy nie będzie już rosła. A te, co zostały, wygądały tak mizernie. Tato powiedział, że czasem trzeba poświęcić większość, aby dać szansę innym - że kilka ładnych, dorodnych główek więcej znaczy aniżeli dziesiątki nic nie znaczących liści.....
Podobnie jest z nami. W prostych, codziennych czynnościach ustępujemy, poddajemy się, dokonujemy wyborów - aby ktoś nam bliski zyskał coś, aby zrealizował marzenie czy plan. Macierzyństwo też jest sztuką wyboru. Czasem nie mamy nawet pewności, czy nasze postępowanie jest słuszne - a ocenić to będzie mógł tylko ten mały człowiek, który dziś jest zdany na nas i nasze wybory.
Owa kobieta wychowała wspaniałe, wartościowe, życzliwe i mądre dzieci. Bez podręczników, Internetu, schematów żywienia i siatek centylowych. W czasach tak trudnych, że ciężko to sobie wyobrazić. Jako młoda dziewczyna została wysiedlona na przymusowe roboty do Prus Wschodnich, zostawiła rodzinę i rodzeństwo. Po powrocie jej matka nie poznała.... a jednak dziś te pomarszczone ręce niosą jeszcze tyle dobra i życzliwości, że chciałoby się krzyczeć "Dlaczego tyle wycierpiały, dlaczego?".
Kiedy żegnaliśmy się po wizycie, miała łzy w oczach. Tak bardzo prosiła, aby ją jeszcze odwiedzić. Tak bardzo się cieszy naszym Smerfem, powiedziała "cudnego synka odnaleźliście", na co ja, że to On odnalazł nas. Jednak miała rację, bo stwierdziła, że "to Wy zaczęliście Go szukać". Wspaniała kobieta.
Wierzycie, że ona zanosi warzywa z własnego warzywnika i pomidory ze szklarni osobie, która wyzywa ją od staruch i nawet zakupów zanieść nie pomoże i jeszcze ją tłumaczy, że "trzeba pomagać nawet tym, którzy się czasem pogubią, kiedyś zrozumie, że źle postępuje".
Wydano książkę, która jest jej pamiętnikiem z czasów wysiedlenia, za każdym razem jak do niej wracam płaczę jak dziecko (jeśli ktoś będzie chciał na priv podam tytuł i wydawnictwo).
Ja w tym miejscu zadaję sobie pytanie: gdzie jesteśmy, gdzie podziała się ludzka dobroć, siła, upór, wytrwałość? Łamią nas przyziemne sprawy, a jej nie złamała wojna, obóz pracy, rozdzielenie z najbliższymi, samotność. Jaki patent na wychowanie mięli jej rodzice, że wychowali tak wartościowe dzieci i wnuki i prawnuki? (w "Jednym" z tego pokolenia zakochałam się kiedyś do szaleństwa, a dziś mam obrączkę z Jego imieniem na palcu). Czy Smerf zdąży poznać tak w pełni świadomie tę kobietę, zanim odejdzie i czy zrozumie, jaki wkład nieświadomie miała w Jego wychowanie?
Na koniec dodam, że mi wstyd. Wstyd, że nie mam czasu, sił i ochoty na wiele rzeczy, że nie dostrzegam czasem ile inni dla mnie robią. Za mało mówię ludziom, jak bardzo ich kocham i jak są dla mnie ważni (nie licząc Smerfa i męża, Ci nie mogą narzekać).
Dziękuję Ci P. Za polne kwiaty, jakimi mnie obdarowałaś, za mądrość życiową i dobroć. Może kiedyś, ktoś wyda kolejną część historii o Tobie, a ja wtedy obiecuję dodać swoje "trzy grosze".
Każdemu z Was życzę, aby na swej drodze spotkał taką P.