Sercem urodzone

Sercem urodzone
W błękicie Twoich oczu odnalazłam szczęście....

środa, 24 lutego 2016

P.

Przy rodzinnym, suto zastawionym stole siedzi kobieta. Kobieta, która przeżyła już większość z możliwych życiowych ról, a obecnie jest prababcią. W pomarszczonych, zniszczonych ciężką pracą dłoniach obraca chusteczkę i opowiada taką mniej więcej historię:
Kiedy miałam może pięć lat ojciec dostał od jakiegoś chłopa kawałek ziemii na obrobek (tłum. własne: zasiać lub posadzić coś, co przyniesie plon). Ojciec zasiał kapusty, a kiedy przyszedł czas kazał mnie i siostrom ją pielęgnować. Więc sumiennie podlewaliśmy i wyrywaliśmy chwasty. Aż pewnego dnia przyszła sąsiadka, złapała się za głowę i wyrwała większość z roślin, mówiąc, że przy takim zagęszczeniu nic nie urośnie. Płakałam wtedy bardzo przez kilka dni, a pocieszania ojca na nic się zdały. Myślałam wtedy, że po co tyle pracy, jak większość roślin nigdy nie będzie już rosła. A te, co zostały, wygądały tak mizernie. Tato powiedział, że czasem trzeba poświęcić większość, aby dać szansę innym - że kilka ładnych, dorodnych główek więcej znaczy aniżeli dziesiątki nic nie znaczących liści.....

Podobnie jest z nami. W prostych, codziennych czynnościach ustępujemy, poddajemy się, dokonujemy wyborów - aby ktoś nam bliski zyskał coś, aby zrealizował marzenie czy plan. Macierzyństwo też jest sztuką wyboru. Czasem nie mamy nawet pewności, czy nasze postępowanie jest słuszne - a ocenić to będzie mógł tylko ten mały człowiek, który dziś jest zdany na nas i nasze wybory. 

Owa kobieta wychowała wspaniałe, wartościowe, życzliwe i mądre dzieci. Bez podręczników, Internetu, schematów żywienia i siatek centylowych. W czasach tak trudnych, że ciężko to sobie wyobrazić. Jako młoda dziewczyna została wysiedlona na przymusowe roboty do Prus Wschodnich, zostawiła rodzinę i rodzeństwo. Po powrocie jej matka nie poznała.... a jednak dziś te pomarszczone ręce niosą jeszcze tyle dobra i życzliwości, że chciałoby się krzyczeć "Dlaczego tyle wycierpiały, dlaczego?". 

Kiedy żegnaliśmy się po wizycie, miała łzy w oczach. Tak bardzo prosiła, aby ją jeszcze odwiedzić. Tak bardzo się cieszy naszym Smerfem, powiedziała "cudnego synka odnaleźliście", na co ja, że to On odnalazł nas. Jednak miała rację, bo stwierdziła, że "to Wy zaczęliście Go szukać". Wspaniała kobieta.
Wierzycie, że ona zanosi warzywa z własnego warzywnika i pomidory ze szklarni osobie, która wyzywa ją od staruch i nawet zakupów zanieść nie pomoże i jeszcze ją tłumaczy, że "trzeba pomagać nawet tym, którzy się czasem pogubią, kiedyś zrozumie, że źle postępuje". 
Wydano książkę, która jest jej pamiętnikiem z czasów wysiedlenia, za każdym razem jak do niej wracam płaczę jak dziecko (jeśli ktoś będzie chciał na priv podam tytuł i wydawnictwo). 

Ja w tym miejscu zadaję sobie pytanie: gdzie jesteśmy, gdzie podziała się ludzka dobroć, siła, upór, wytrwałość? Łamią nas przyziemne sprawy, a jej nie złamała wojna, obóz pracy, rozdzielenie z najbliższymi, samotność. Jaki patent na wychowanie mięli jej rodzice, że wychowali tak wartościowe dzieci i wnuki i prawnuki? (w "Jednym" z tego pokolenia zakochałam się kiedyś do szaleństwa, a dziś mam obrączkę z Jego imieniem na palcu). Czy Smerf zdąży poznać  tak w pełni świadomie tę kobietę, zanim odejdzie i czy zrozumie, jaki wkład nieświadomie miała w Jego wychowanie? 
Na koniec dodam, że mi wstyd. Wstyd, że nie mam czasu, sił i ochoty na wiele rzeczy, że nie dostrzegam czasem ile inni dla mnie robią. Za mało mówię ludziom, jak bardzo ich kocham i jak są dla mnie ważni (nie licząc Smerfa i męża, Ci nie mogą narzekać). 

Dziękuję Ci P. Za polne kwiaty, jakimi mnie obdarowałaś, za mądrość życiową i dobroć. Może kiedyś, ktoś wyda kolejną część historii o Tobie, a ja wtedy obiecuję dodać swoje "trzy grosze".  
Każdemu z Was życzę, aby na swej drodze spotkał taką P.


wtorek, 16 lutego 2016

Odpowiadając na pytania


Dziękując Mamie Tygryska za nominację, z lekkim opóźnieniem, lecz z ogromną przyjemnością odpowiem na pytania :)

Pierwsza strona, na którą zaglądasz po włączeniu Internetu. 
Blogger lub forum NB.

Post, którego pisanie sprawiło Ci najwięcej przyjemności.
Dużo radości sprawiło mi pisanie o Tym Telefonie, rocznym Smerfie, pierwszych krokach czy pierwszej rocznicy spotkania. Ale z ogromnym sentymentem i łezką w oku powracam do Dnia Matki, i to właśnie ten post niech będzie odpowiedzią na pytanie.

Trzy dobre rzeczy, które spotkały Cię dzisiaj.
1. Smerf samodzielnie posprzątał zabawki (co prawda podstępem, że jeśli to zrobi to będzie nagroda, ale i tak jestem pełna podziwu, że samodzielnie ogarnął chaos, jaki wokół siebie tworzy).
2. Mąż dużo czasu spędził z synkiem, a ja mogłam w tym czasie robić "nic".
3. Kawa w doborowym towarzystwie znajomych.

Fobia/natręctwo/dziwny nawyk – czy któreś dotyczy Ciebie?
Sprawdzam przed wyjściem, czy płyta w kuchni jest wyłączona, po czym cofam się by się upewnić. Kilka razy naciskam klamkę już po zamknięciu drzwi. Odruchowo czyszczę ekran telefonu/tabletu. 

Lubisz ludzi, którzy...
Ogólnie lubię ludzi - jestem typem społecznika :) 
Lubię przebywać z ludźmi, którzy są gadatliwi i mają poczucie humoru.

Zabawne wspomnienie z dzieciństwa.
Tego najbardziej zabawnego niestety opisać nie mogę, gdyż zawiera sceny, nazwijmy to, dość specyficzne i mogłoby bardzo łatwo zidentyfikować mnie z blogiem wśród znajomych i rodziny (cały czas mam wrażenie, że nie jestem śledzona, hehe).

Niech będzie to: mając może 7 czy 8 lat, razem z siostrą marzyłyśmy o tym, aby być już dorosłe. Pewnego letniego dnia podkradłyśmy mamie biustonosze, szpilki, sukienki i .....skarpetki, którymi wypchałyśmy sobie biust. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewien fakt....chcąc ukryć się z tym przed rodziną nasze przebieranie i pokazy robiłyśmy za domem, w nieużywanym wtedy ogrodzie - kilka metrów od jednej z głównych tras samochodowych.....oj, mięli w szkole z nas później używanie :)

Jak wygląda Twój breloczek do kluczy?
Karta Clubcard, gumowy miś i brelok z marką samochodu - taki zestaw :)

Jeden sposób, który usprawnia/ułatwia organizację domowego życia.
Nie odkładać na jutro tego, co zaplanowałam na dziś.

Gdybyś mogła odbyć podróż w czasie, gdzie chciałabyś trafić i dlaczego?
Chciałabym trafić tam, gdzie wędrujemy po naszym życiu - spotkać się z moim pierwszym dzieckiem, podziękować prababci i przeprosić ją za pewne wydarzenie, powiedzieć mojej cioci jaką była cudowną osobą.....

Gdybyś mogła wybrać sobie talent, co by to było?
Chciałabym malować.

Ulubiony serial. 
Nietuzinkowy, nieco kontrowersyjny i pełen zabawnych scen "Do diabła z kryminałem" (chociaż nie wiem, czy nadal jest emitowany).

Trochę inaczej, niż "ustawa przewiduje" zaproponuję odpowiedzieć na pytania zadane przeze mnie - po prostu kto będzie chciał odpowie :) może być u siebie w poście lub tu u mnie w komentarzach.


1. Czym najbardziej zaskoczyło Cię życie?

2. Śmieszna wpadka przy rodzinie/znajomych.
3. Nigdy nie zmuszę się do .....
4. Bajka, z którą się utożsamiasz.
5. Który miesiąc i dlaczego ma dla Ciebie szczególne znaczenie.
6. Jedna rzecz, której nie udało Ci się wykonać/dokończyć.
7. Najbardziej jestem dumna z ....
8. Jedno słowo, jakim możesz określić macierzyństwo (lub jak je sobie wyobrażasz).

Dziękuję za wspólną zabawę! :)

środa, 10 lutego 2016

Kilka(set) słów co u nas :)

Dziś będzie o wszystkim - taki multipack nadrabiający to, co chciałabym napisać w kilku postach. Kiedy jednak zabieram się za tworzenie - akurat budzi się Smerf albo przychodzą goście. 
Ostatnio, po tym nieszczęśliwym wypadku staram się poświęcać Smerfowi 200% uwagi, a wszystko inne robić kiedy jest mąż albo synek śpi. I chociaż przecież "to" wydarzyło się akurat wtedy, kiedy moja uwaga była poświęcona Smerfowi, to wolę dmuchać na zimne.

Smerf czuje się dobrze i chyba na dobre zapomniał o minionej przygodzie. Również i nas opuściły emocje, chociaż jak wyżej napisałam stan podwyższonej gotowości trwa - a wierzcie mi, przy Smerfie samo patrzenie może zmęczyć :) 

***************
Niedawno nasz synek skończył 18 miesięcy. Przegapiłam moment skoku rozwojowego, gdyż zdarzyło się to co zdarzyło i zdrowie Smerfa było najważniejsze. A w ciągu kilku dni Młody rozgadał się nie do poznania. Co prawda wciąż dominuje Język Simów, ale sporo jest słów zrozumiałych dla innych. Czasem, mówiąc po swojemu lub tłumacząc, wyrywa mu się dość trudne słowo, jak na przykład zobaczcie (obacćie) czy zrobiłem (zobijem). W słowniku na stałe pojawiły się takie słowa jak: hało (halo),dzieci, dzidzia, nie mogę, daj to, tego nie, kicia - te słyszę bardzo często. Pojawiło się też pierwsze składanie wyrażeń "mama daj to", "ciocia co to?", " nie ma Niania" itp. 
Najbardziej rozbraja mnie jego rozmowa telefoniczna:
Hało (język Simów) Niania (język Simów) co to? (język Simów) kicia (język Simów) ooooooo nie! (język Simów) mama dźie (gdzie) (język Simów) nie ma (język Simów) ..... i tak dalej, na przemian po swojemu i po naszemu :) Czasem po kwadransie takiej dyskusji przez telefon boli mnie szczęka.

Rozumie praktycznie wszystko. Potrafi poznać po głosie kto dzwoni (tata, ciocia, Niania, baba itp.). Jeśli tylko wymknie mi się, że muszę odkurzyć czy teraz będę obierała ziemniaki - wie, gdzie iść i po co, jak się zabrać do danej czynności itp. Wie, gdzie wędrują naczynia ze zmywarki i wie, gdzie wędrują brudne. Na hasło "obiad" ciągnie krzesełko do karmienia albo siada przy stole. Na hasło "umyć rączki" idzie do łazienki, po wszystkim wyciera ręce. Wie do czego służą urządzenia codziennego użytku, poproszony o przyniesienie czegoś z innego pomieszczenia nie ma z tym problemu. Karmi, usypia i ubiera wszystkie misie. Kilkukrotne prośby o posprzątanie książeczek czy zabawek stają się skuteczne (być może kiedyś wystarczy tylko raz powiedzieć?). Dopasowuje kształty i układa proste układanki. Wskazuje części ciała u siebie i innych. Wie, że zwierzątka trzeba głaskać delikatnie i nie można ich męczyć. Rozumie,gdzie się zakłada jakie części garderoby. Samodzielnie je dania stałe, jogurty i kaszki (zupa nadal wędruje pod bluzkę) - często wspomaga się jeszcze rękoma. Pije z bidonu, z kubka niewielkie ilości - nadmiar ląduje na bluzce. Potrafi przenieść danie na talerzu z pokoju do kuchni nie wyrzucając zawartości po drodze. Lokalizuje ukryte przedmioty, np. miś w klockach, kubek w zabawkach itp. "Zna" niektóre tytuły książek i poproszony o podanie konkretnej podaje ją. Udaje, że liczy po swojemu (ta, owa, na, ity itd.)
Tworzy piękne freski na ścianach salonu. Nieosiągalny dla Niego przedmiot zdobywa na dwa sposoby - na stół najczęściej kładzie zdalnie sterowany samochodzik i przejeżdża taranując - np. kubek, cukierka i wszystko spada na podłogę. Z innych miejsc łapką na muchy popycha aż jest w zasięgu Jego rączek. Albo rzuca piłką. Entuzjastycznie reaguje na inne dzieci na mieście, zaczepia, daje cześć, żółwika. Jest zazdrosny o wszystkie dzieci, które wezmę na ręce, uśmiechnę się czy zagadam. Sam z siebie biegnie by się przytulić, dać buzi i uściskać. Pokazuje paluszkiem na serce, jak pytam "gdzie mamusia Cię urodziła?". 
Mniej kolorowo, chociaż pewnie zabawnie czasem: Rozbiera się "do rosołu" po wieczornej kąpieli. Potrafi rzucić się na ziemię na środku miasta. Zjada papier wszelkiego rodzaju. Ucieka przed zmianą pieluchy. Krzyczy i piszczy jak czegoś nie dostanie. Nie chce się rano ubierać. Nie chce wychodzić z kąpieli. Nie chce wracać ze spaceru. Na wszystko się wspina przyprawiając nas o palpitację serca. I klasyczne "nie", bo nie.
Etap buntu dwulatka ogłaszam za rozpoczęty :)

Oczywiście to skrót, sporo rzeczy wciąż mi ucieka i chociaż staram się notować, to nie zawsze wszystko pamiętam.

*************************

Dziękuję za nominację Tygrysmamatuitatatu, odniosę się do pytań w odrębnym poście :)

Zrezygnowałam z pracy. Długo biłam się z myślami, rozważałam "za" i "przeciw". Jednego dnia już myślałam, że podjęłam decyzję, a drugiego już nie byłam jej pewna. A skoro nie byłam pewna na 100%, to chyba znaczy, że postąpiłam słusznie. Nie żałuję. Tak sobie myślę, że na wszystko musi przyjść w życiu odpowiedni czas. Na pracę też przyjdzie. Żeby jednak nie było, że spoczęłam na laurach - jak wpadnie mi krótkoterminowe zlecenie to pewnie przyjmę, żeby mieć na waciki :) Działalność, z której się utrzymujemy jest od jakiegoś czasu w połowie moja, więc nie mam wyrzutów sumienia, że nie wnoszę nic do budżetu :) 

Tyle na dziś, i tak nie wiem, czy ktoś dotrwał do końca :)

wtorek, 2 lutego 2016

Oh, życie.....

U góry śpi spokojnie nasz syn. Oddycha miarowo, czasem tylko pościel zaszeleści i słychać mamrotanie przez sen. Jestem spokojna, bo wiem, że jest i nic mu nie grozi. Jeszcze kilka dni temu ten mój spokój w ułamku sekundy został zburzony, a moim sercem targały emocje, które ciężko opisać.

Smerfowi przydarzył się wypadek - ot, jeden z tych, które często zdarzają się żywiołowym dzieciom w Jego wieku. W pierwszym momencie nawet nie przeszło mi przez myśl, że będzie miał takie konsekwencje. 
Z różnych względów nie chcę wdawać się w szczegóły. Nie chcę też na nowo przeżywać tego wszystkiego, a opisując każdy szczegół z pewnością by tak było. 

Kiedy trzymałam w ramionach płaczącego Smerfa, świat zatrzymał się na chwilę. Po raz kolejny doświadczyłam uczucia, którego tak bardzo czuć nie chciałam. Uczucia strachu. Lęku tak paraliżującego, że zapierającego dech i odbierającego zdolność logicznego myślenia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam (bo skąd mogłam wiedzieć - wszak medycyny nie studiowałam), że nieuzasadnionego. Wtedy, trzęsąc się cała, obiecałam Smerfowi, że wszystko będzie dobrze - chociaż przecież nie składam nigdy obietnic bez pokrycia - a może podświadomie czułam, że będzie dobrze?

Kiedy na szali minut dobry Bóg czy los położył zdrowie mojego syna po raz pierwszy, uświadomiłam sobie, jak bardzo Go kocham. Jak prawdziwie Go kocham. Chociaż przecież doskonale wiedziałam, że jest moją miłością, wyczekanym synkiem, to żadne poprzednie doświadczenie życiowe nie utwierdziło mnie w tym tak bardzo. W tamtej chwili - możecie wierzyć lub nie - dałabym wszystko, aby cofnąć czas, aby ten wypadek się nie zdarzył.... dałabym obciąć sobie obie kończyny, połamać palce, oskalpować na żywca i oddać życie za Niego - choć przecież nie ja mu to życie dałam..... 

Kiedy na pogotowiu przekazywałam lekarzom synka, dotąd nie uroniwszy łzy - zalałam się nimi, łkając "proszę, pomóżcie, ja nie przeżyję straty drugiego dziecka". I chociaż pewnie lekarze pomyśleli, że zwariowałam do reszty (wszak nic życiu Smerfa nie zagrażało - wówczas tylko ja to tak widziałam), to oprócz ogromu serca, jakie włożyli w pomoc synkowi, potraktowali mnie jak zatroskaną matkę, a nie histeryczkę. 

Potwierdzam więc - miłość matki nie zna granic. Potwierdzam też, że miłość matki do dziecka biologicznego i adopcyjnego (przynajmniej w moim odczuciu) nie różni się absolutnie niczym.

W tym miejscu pora na wyjaśnienie - jestem matką dwójki dzieci. Urodziłam dziecko, ale nie usłyszałam jego płaczu po narodzinach. Będzie o tym odrębny post, ale potrzebuję trochę czasu, aby sobie go poukładać. 

Smerf ma się świetnie, wszystko można powiedzieć zakończyło się dobrze. Dostał dwie naklejki "Super Dzielny Pacjent", zażądał jedzenia i nadziwić się nie mógł, że nie ma butów na nogach. I oczywiście po powrocie do domu brykał jak zawsze.

A my....dostaliśmy solidną lekcję od życia:
- aby nigdy nie myśleć, że coś, co wydaje się straszne rzeczywiście takie jest,
- aby docenić kruchość życia, bo czasem ułamek sekundy, a czasem milimetry decydują o zdrowiu lub chorobie,
- aby dawać z siebie jeszcze więcej niż sądzimy, że jesteśmy w stanie dać,
- aby nigdy nie stawiać w hierarchii niczego ponad zdrowie i życie.

Kochajcie życie, jakiekolwiek ono nie jest. Bo jest darem.