W białej teczce na gumkę znajdowały się wszystkie potrzebne w Ośrodku Adopcyjnym dokumenty. Sympatyczna Pani w okularach przejrzała je i kazała wypełnić coś w rodzaju kwestionariusza osobowościowego. Następnie była luźna rozmowa o Nas i naszej motywacji. Całe spotkanie trwało ponad godzinkę, zadawaliśmy jeszcze pytania, które Nas nurtowały. Mięliśmy czekać na warsztaty. Pełna wiary i nadziei opuszczałam budynek. To był wrzesień.
Pierwszy telefon do Ośrodka wykonałam pod koniec października. Poczułam się jak intruz, kiedy w słuchawce usłyszałam "Jeśli ktoś mówił, że się odezwiemy, to się odezwiemy. Jak coś będzie wiadomo". Cierpliwości, mówiłam sama sobie. Tak minął listopad, grudzień, styczeń i kiedy już miałam znów "niepokoić" Ośrodek, zadzwonili. Testy psychologiczno - pedagogiczne ustalili jeszcze w tym samym tygodniu. Przeżyłam wówczas chwile prawdziwej radości! Wreszcie coś się zaczynało dziać!
Z duszą na ramieniu weszliśmy do dużej sali, jaką wskazała nam Pani w okularach. Kazali czekać, chociaż nie spóźniliśmy się ani minuty. Do dziś nie wiem, czemu to miało służyć (tłumaczę to sobie tak, że coś ważnego im wypadło). Weszły dwie Panie i zmierzyły Nas surowo wzrokiem. "Tylko spokojnie" powiedziałam sobie w duchu. Ale pamiętam pierwsze ich słowa w moją stronę "Co Pani tu robi, z załączonych dokumentów nie wynika jednoznacznie, że nie może mieć Pani biologicznych dzieci?" Wiedziałam, po prostu czułam, że nie wyniknie z tego nic dobrego. Opowiedziałam o tym, co przeszliśmy i rozmowa zeszła na inne tory, chociaż cały czas byłam spięta. Mąż też, bo Jego dłoń, którą kurczowo ściskałam była mokra od potu. Po godzinnej "przeprawie" zostaliśmy rozdzieleni i jedna z Pań rozmawiała ze mną, druga z mężem. Ze swojej rozmowy pamiętam dokładnie jak Pani (pedagog) mówiła:
- "Ale wie Pani, że jak rodzice będą alkoholikami to dziecko też" (kiedy stanowczo się z tym stwierdzeniem nie zgodziłam, zostałam zbesztana za niski (???? doprawdy) stan wiedzy na temat alkoholizmu
- "Jak ktoś chce niemowlę to z pewnością nie dostanie, a upieranie się przy tym świadczy o egoiźmie" (na moje pytanie o to, jakie dziecko chcielibyśmy adoptować)
I pamiętam jeszcze, jak Pani psycholog zapytała, czy mam orgazmy (?????) - chociaż to moim zdaniem można było pominąć.
Mąż miał pytania o to, czy nie boi się, że go oszukuję jak wyjeżdżam (studiowałam wtedy zaocznie jeszcze) oraz o to, czy nie przeszkadza mu, że zarabiam mniej od Niego (myślałam, że wspólnie prowadzimy gospodarstwo domowe...).
Wychodząc byliśmy w podobnym szoku. Mąż wydusił tylko "szkoda, że nie nagrałem rozmowy", na co ja przytaknęłam i w kompletnej ciszy, z gonitwą myśli wracaliśmy do domu.
Dopiero po powrocie emocje puściły. Dopiero po powrocie zrozumieliśmy, że to jakaś pomyłka. I wkradła się myśl, że może nie jesteśmy gotowi, że może jesteśmy za mało odporni. Baliśmy się. Właśnie tego dnia obdarto Nas z intymności po raz pierwszy.
Następnie były testy i niespodziewany telefon miesiąc później. Byłam pewna, że dzwonią powiedzieć kiedy ruszają warsztaty, ale OA chciał się z Nami jeszcze spotkać. Na spotkaniu tym obdarto Nas z intymności po raz drugi. Utwierdzono Nas co prawda w przekonaniu, że jesteśmy udanym małżeństwem, świetnie dopasowanym, a w testach wypadliśmy ok, jak większość par ale....no właśnie było ale. Jakie jest to "ale" nie dowiem się pewnie nigdy. Usłyszeliśmy, że jesteśmy zbyt elastyczni (nie stawialiśmy sztywnej granicy wieku), że jestem za młoda na adopcję i powinnam się starać o biologiczne dziecko itp. słowa. Na pytanie, czy w takim razie nie nadajemy się na rodziców usłyszałam "Ależ nie, będziecie na pewno dobrymi rodzicami", ale "swoich dzieci". Pytam więc, czyje będą dzieci, które zamierzam adoptować. Odpowiada mi cisza. Pytam więc, co możemy zrobić. Cisza.....
Tamtego dnia myślałam, że nie zdaliśmy testu dojrzałości na rodziców. Czułam się bezwartościowa, beznadziejna i całkowicie niezrozumiana. Czułam się nie-kobietą. Byłam naprawdę bliska tego, żeby się poddać i o włos od przyznania samej sobie "widocznie nie powinnaś być matką". I zapewne gdyby nie Internet, który przeczytałam wtedy wzdłuż i wszerz nadal bym tak myślała. O "takich" praktykach tego OA znalazłam kilka wypowiedzi. Pewnie jeszcze trochę jest historii podobnych do mojej, które nigdy nie zostały puszczone w sieć. Dziś już staram się nie wracać do tej historii i nie zastanawiać się, co takiego powiedzieliśmy z mężem, że nie spodobaliśmy się (?) Paniom. Dokładnie dwóm, bo w takim składzie oceniano Nas jako potencjalnych rodziców.
Z bagażem doświadczeń, po straconych 7 miesiącach zadzwoniłam do innego OA, do tego właściwego - tego jestem pewna. I w tym momencie zaczyna się tak naprawdę Moja Adopcyjna Historia.