Sercem urodzone

Sercem urodzone
W błękicie Twoich oczu odnalazłam szczęście....

wtorek, 23 czerwca 2015

Pamiętam....

Pamiętam sierpniowy wieczór, kiedy pierwszy raz spotkałam mojego męża. Pamiętam jak pierwszy raz wymknęłam się z domu przez okno. Pamiętam pierwszy nastoletni pocałunek. Pamiętam, jak mąż się zająknął przy składaniu przysięgi małżeńskiej i dwa razy powiedział "Ja...ja M...biorę sobie......". Pamiętam jak w zabawie rozerwałam siostrze ucho. Pamiętam pierwsze spojrzenie na Smerfa. Pamiętam, jak w przedszkolu dusiłam się lizakiem. Wiele rzeczy pamiętam. Wielu nie pamiętam i nie przywiązuję do nich wagi.

Ale pewne słowa zawsze zostaną w pamięci. Bo wypowiedziane pochopnie ranią. Powiedziane nie w tym czasie, nie tej osobie - bolą. Chociaż na co dzień o nich nie myślę i nie roztrząsam, to czasem pod wpływem jakiejś rozmowy się przypominają. I powodują uczucie niesmaku, ciążenia w żołądku i ucisku w sercu. 

Moja przyjaciółka, kiedy powiedziałam jej, że nie umiem poradzić sobie z niepłodnością, że ona mnie niszczy i nie pozwala funkcjonować:
- Ja pier****, weź zacznij żyć, a nie ciągle o tym gadasz. 
Bum, jak siekierką przez głowę. Może racja, ciągłe opowiadanie o tym miało nijaką wartość terapeutyczną. Ale wówczas potrzebowałam pogłaskania po głowie i dobrego słowa. Bynamniej nie takiego.

Moja siostra, która zaliczyła klasyczną "wpadkę" będąc w  pierwszej ciąży większość jej przeżywała, jak to jej się nie ułożyło i jak to ciężko jest i będzie. Kiedy w jednej z rozmów próbowałam jak zawsze ją pocieszyć, usłyszałam:
- Ty nie wiesz jak to jest, w ciąży nie byłaś (ze złością).
Tszsz...nóż w serce. A poźniej powolne sączenie rany.
O naszych staraniach wiedziała. Nawet pewnie nie zdała sobie sprawy, jak bardzo mnie to zabolało.

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia. 
Kuzynka składa mi życzenia:
- Żebyś się w końcu tego dziecka doczekała, bo co roku te same życzenia, aż nudno.
Ciocia bardziej subtelna:
- Wszystko macie, to tylko dziecka Wam życzę.  
Chciałam wykrzyczeć, że nie mamy NIC, że nasze WSZYSTKO bez dziecka nic nie znaczy. Chciałam wyrzucić z siebie, że nie TYLKO dziecka, ale AŻ dziecka w naszym życiu brakuje. Nie miałam jednak tyle odwagi, zagryzłam wargi do krwi.

I na koniec wisienka na torcie, czy kilka rewelacji o adopcji, które zasłyszane dotarły do moich uszu:
"Ale podobne dziecko sobie WYBRALI , Mały to czysty tata".
"I po co im to, wezmą ten tysiąc złotych miesięcznie (?????!!!!!!!), co to jest, a dzieciaka trzeba wychować".
"W sumie chyba 8 wnuków ma, ale jeden adoptowany, to nie wiem"
I mój ulubiony :)
"Żeby adoptować, to trzeba być "bogaczami", ja zawsze mówiłem, że oni mają kupę kasy".
Kupę mamy codzinnie, całkiem sporą  - gdyby jeszcze chciała zamieniać się na się na złotówki  :) :) :)

Tym oto optymistycznym akcentem i Smerfiątkiem kończę moje "wspominki".


21 komentarzy:

  1. Nie ma co się przejmować . Wiem, co to za słowa i jak bardzo bolą, bo i u mnie też się zdarzyło. :/
    Mnie to czasem serce krwawiło jak takich durnot słuchałam. Teraz jak adoptowaliśmy naszą Myszkę to też słyszę. Pozdrawiam! ;**
    Ważne, że jest Smerf i jesteście szczęśliwi! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na co dzień nie rozpamiętuję tego, ale czasem pod wpływem impulsu słowa powracają i przypominają gorsze chwile. Teraz nie słyszę tym podobnych tekstów osobiście, czasem jednak ktoś coś podsłyszy i mi powie (w sumie nie wiem po co). Za to teraz na tapecie jest pytanie: Kiedy następne dziecko? Zwariować można :)
      Pozdowionka dla Was :*

      Usuń
  2. Na przyjęciu komunijnym kuzyn powiedział ze wszystkie dzieci adoptowane to tylko z rodzin patologicznych( sam jest z takiej rodziny ojciec alkoholik spędził życie w więzieniu matka rozwódka). Sąsiadka opowiadała mi jak to jakieś ADOPTOWANE dziecko było niedobre (sama ma 4 synów i żyją jak pies z kotem z najstarszym ostatnio pobił się jej mąż). Tez mam adoptowane dziecko i nikt mi tysiąca na miesiąc nie daje bo to maja rodziny zastępcze. Tak mimo wszystko słowa nawet największego kretyna ranią czy można się uodpornić. NIE.Takim osobom to nawet nie ma co tłumaczyć bo i po co .Są i zabawne sytuacje stoję w kolejce przy wędlinach z 12 miesięcznym synem ,patrzy na nas jakaś pani i mówi - ale to dziecko do pani nie podobne-ja na to- to po dziadku.Wszystko przed nami.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście wiem, że pieniądze otrzymują rodzice zastępczy, ale świadomość niektórych osób nie sięga tak daleko :)
      Fajne sytuacje i śmieszne teksty i u nas się zdarzają. Na przykład dziś moja mama: rozmawialiśmy o tym, jaki rozmiar nosi obecnie Smerf (typowy dla roczniaka) i mówię jej, że syn koleżanki to jednak duży będzie, bo na roczek kupowałam mu koszulę o dwa rozmiary większą już. Na co mama do mnie: " Ale wiesz, u H. to dzieciaki mogą być duże, bo i ona wysoka, i jej mąż. A u Was po kim Smerf ma być duży, jak Ty drobna, M. też nie należy do bardzo wysokich" - i mówi to z takim przekonaniem :) Albo koleżanka ostatnio pyta mnie, czy karmię jeszcze piersią (nie wiem skąd jej się przywidziało). Oj, znacznie więcej jednak tych śmiesznych sytuacji :)

      Usuń
    2. Rodzice tacy są dla nich to wnuk, mój tata mnie rozłożył jak trzymał wnuka na rekach powiedział że Kuba to po nim ma takie same kręcone blond włosy takie same niebieskie oczy i lubi spać tak jak i on no i niski wzrost też ma po nim haha.Tak to najcudowniejsze co mogłam usłyszeć.

      Usuń
  3. Pamiętam, jak jako dziecko chciałam mieć koniecznie podpatrziną u kuzynki półkę na biurko. Tata nie chciał mi zrobić. Na to ja wykrzyczalam, że chyba jestem adoptowana, bo nie chce spełnić mojej zachcianki. Na drugi dzień miałam półkę. To tak żartobliwie. Wtedy pewnie nie spodziewałam się, że temat adopcji do mnie wróci i będzie mi tak bliski. Na szczęście nie spotkałam się jak na razie z tak głupimi, ale i bolesnymi komentarzami. Bliższe osoby reagują dość pozytywnie, obce standardowo mówią; podziwiam. Tylko jedna osoba zrobiła mi przykrość. Moja teściowa, która przy każdej wizycie wisząc nad Synkiem ględziła o genach i o tym, jakim Tygrys jest szczęściarzem, że do nas trafił. Bardzo mnie to bolało, nadal boli. Szczęściarzami to jesteśmy my, bo Synek bez problemu znalazłby rodzinę. Jak prprosiła, żeby tak nie mówiła, obraziła się na mnie. Od obcych ludzi zebralam więcej ciepłych słów i gratulacji. Bardzo rozczulił mnie wujek, z którym mam okazjonalny kontakt. Wujek trochę popija i zwykle jest na procentach, więc myślałam, że wogóle nie łapie o co chodzi z Tygrysem. Tymczasem któregoś dnia powiedział, że pochwala nas za to, co zrobiliśmy. To tak, żeby było bardziej optymistycznie.
    Buziaki dla Smerfa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, z tymi teściowymi to temat rzeka. Jedyne panaceum na to, to chyba nie słuchać. Chociaż wiem doskonale, że się nie da, a słowa ranią.
      Mi osobiście nikt nie powiedział nic negatywnego o adopcji, a wyżej przytoczone cytaty "przekazano" mi, bo ludzie, których na dobrą sprawę nawet nie znam, znaleźli sobie temat. Ot, taka rozrywka. Ja słyszałam gratulacje, słowa uznania, a czasem nawet podziwu. Dużo teź miałam pytań, jak adopcja wygląda w praktyce.
      Buziaki dla Tygrysa

      Usuń
  4. Jak ta takie sytuacje dobrze znam:( Sama ich doświadczyłam na własnej skórze. Boli do dziś, jak sobie przypomnę, jak to teściowa uznała, że jestem amoralna, kiedy to po drugiej stracie dziecka oświadczyłam, że nie będę chodzić na kinderbale jej wnuków. Rada teściowej, żebyśmy "sobie wzięli dziecko od nastolatki, a nie z rodziny patologicznej" do taktownych też nie należała. Jak wyjaśnić kobiecie, że po stracie drugiego dziecka nie jestem w stanie patrzeć na jej wnuki? Jak wytłumaczyć, że dziecka się nie bierze z domu dziecka i nie wybiera jak zabawki ze sklepu? Wiele razy wyjaśniałam, ale czy warto, jeśli słyszę życzenia rychłego zajścia w ciążę bądź uzdrowienia?
    Może za kilka lat na wspomnienie tych słów będę się tylko śmiać. Tego nam wszystkim życzę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oby tak właśnie było Basiu, wszak śmiech to zdrowie :)
      Rozumiem Cię doskonale, ale niestety - ktoś, kto tego nie doświadczył nawet nie wyobraża sobie, jaki to ból. Myślę, że my kobiety, naznaczone w pewien sposób niepłodnością jesteśmy dużo silniejsze i jeteśmy w stanie udźwignąć nie tylko niepochlebne komentarze, ale i dużo więcej.
      Obyś już niebawem mogła powalczyć ze stereotypami na tamat adopcji :)

      Usuń
  5. Jak słyszałam takie życzenia przez kilka lat z rzędu na: urodziny, imieniny święta to już zaczęłam w te dni po prostu unikać ludzi.Mi nigdy nie zdarzyło się zadać pytania : " a Wy kiedy", "może czas na was" . Aż mi przykro się zrobiło jak sobie to przypomniałam, ale chce pamiętać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też zawsze smutno się robi, jak sobie pomyślę, ile gorzkich, przykrych i nietaktownych słów usłyszałam. Wiem, że nie ja jedyna. Nie rozumiem tylko po co takie pytania, bo ja podobnie ja Ty nigdy ich nikomu nie zadaję. Czasem nawet z rozpędu zdarza mi się "zgasić" kogoś, kto tego typu pytanie przy mnie zada - bo sama na własnej skórze przekonałam się, jak to jest.....
      Pozdrawiam

      Usuń
  6. Gdy przeczytałam tekst, tak mi się smutno zrobiło :( ... że ludzie nie rozumieją, czy czynią te uwagi specjalnie. Akurat ja mam dwie koleżanki, które adoptowały dzieci i jestem tu z Wami i adopcja jest dla mnie tym, czym jest dla Was :)
    Ale... mam swoją historię, że kurcze nie ma dobrego miejsca, żeby to napisać (a potem nie żałować). Moja ogólna sytuacja jest całkiem inna, mam dwójkę biologicznych dzieci, ale zawsze myśleliśmy z M. o adopcji. Gdy powiedziałam o tym Mamie (skądinąd bardzo życiowej kobiecie i empatycznej), powiedziała, żebym nie wymagała, że będzie kochać to dziecko, tak jak kocha moje biologiczne. A Tata to już w ogóle... Poczułam zimny prysznic na plecach. Nie wiedziałam co powiedzieć, a nawet co myśleć. Dziecko wychowuje się w rodzinie, nasz kontakt jest codzienny i zażyły. Nie chciałabym skrzywdzić dziecka tym, że Dziadkowie i rodzina traktują je jak inne, "nie nasze". Gula w gardle. Nawet teraz mam mętlik w głowie, co o tym myśleć... Co o tym myśleć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmmm, trudne pytanie. Nawet bardzo. Zazwyczaj staram się być ostrożna w opiniowaniu sytuacji, których dobrze nie znam, wychodząc z założenia, że mogą być jakieś kwestie, o których nie wiem, a mogą być ważące dla sprawy. Być może, mimo całej swojej otwartości Twoja mama ma znikome pojęcie o adopcji, a skojarzenia tylko negatywne, zasłyszane gdzieś w miejscach, gdzie tworzone są "legendy". Być może chciała w ten sposób dać do zrozumienia, że nie akceptuje Waszej decyzji, co nie znaczy, że tak faktycznie by było, gdyby pojawiło się dziecko (analogiczne są sytuacje, gdzie np. nastolatka zachodzi w ciąże, dziadkowie dziecka mimo całego buntu na córkę i wielu przykrych słów kierowanych w stronę w nienarodzonego dziecka, po jego pojawieniu się szaleją z radości). Na pewno wiadomość ją zaskoczyła, a jej opinia mocno Ciebie/Was uderzyła - a mama nie miała oczywiście o tym pojęcia. W każdym razie, ja bym rozmawiała o tym, nawet jeśli kolejny raz miałby spaść na mnie deszcz przykrych słów, ale ja to ja.
      Niedawno moja przyjaciółka (która swoją drogą bardzo nas wspierała w procesie adopcji) wyznała mi, że chociaż Smerf jet cudowny i kochany, ona nie potrafiłaby pokochać dziecka, którego nie urodziła. Nie umiałaby żyć ze świadomością, że dziecko chciałoby kiedyś może poznać/wrócić do korzeni. Szanuję jej zdanie, tylko ta opinia jest trochę na wyrost, bo zawsze wiemy tyle, na ile nas spawdzono....Kiedyś dałabym sobie rękę uciąć za wiele rzeczy..... No cóż, dziś chodziłabym bez ręki.

      Usuń
    2. Ad.1. Mama zna moje zdanie na temat adopcji. O swoich planach mówimy z mężem od 10 lat :) Ale to, że zna nie znaczy, że podziela naszą decyzję. Jest jej przeciwna od początku i zawsze uważała, że w końcu wyrośniemy z takich pomysłów.
      Ad.2. Tak chyba jest, że nie można powiedzieć, że dziecka by się nie kochało, bo nie wiemy, co by było gdyby... ale z drugiej strony... jeśli by tak było, że to dziecko byłoby traktowane inaczej/gorzej przez resztę rodziny, to serce by mi pękło, a nie mam przecież na to wpływu, co czują inni.
      W swoim macierzyństwie żyje w cudownym mikrokosmosie - korzystam (z wzajemnością) z pomocy ze strony rodziny i przyjaciół. Stworzyłam sobie świetnie działającą sieć wsparcia, w której wszyscy się odnajdujemy. W razie potrzeby dziadkowie jedni i drudzy, szwagierki, siostry przejmują dzieci. Wspólnie spędzamy niedziele, nasze dzieci się lubią. Wymieniamy się akcesoriami, mebelkami i radami.
      I te bliskie nam osoby pytają, po co wam dziecko z DD, przecież możesz urodzić... Tak mogę, ale dalej już nie chce mi si e tłumaczyć... W rodzinie i środowisku brakuje zrozumienia naszej decyzji.
      Nawet od kogoś słyszałam (akurat nie od mamy, bo temat był przeze mnie poruszany wśród innych członków rodziny), że "nie wiesz, jakie geny". No i się zgodzę, nie wiem, jakie geny... ale to nie zmienia mojego podejścia.
      Ad. 3 Z tymi nastolatkami-matkami to tak jest, a potem wnuczek/wnuczka oczko w głowie :)
      Ale jest coś w tym, że niektóre osoby nie są w stanie zaakceptować braku tej wspólnoty krwi i nie pokochają dziecka niespokrewnionego. Każdy ma prawo do swoich decyzji.
      Ad4. Tak jak napisałaś o koleżance, ktoś może nie wytrzymać psychicznie tego, że dziecko będzie szukało swojej rodziny biologicznej. To trudny temat.
      Myślę sobie, że dużo jest tych ale... i istnieje różnica między adopcją dziecka w wyniku własnej niepłodności, a par posiadających już dzieci. Niewiadomą jest też, jak te dzieci zaakceptują rodzeństwo...

      Chciałabym ten temat rozwinąć szerzej u siebie, ale na razie nie mam odwagi i koncepcji, o czym mogę napisać. Dziękuję, że tu w Twojej przestrzeni blogowej mogłam się z Tobą "wypisać" :) Tak mnie akurat naszło.

      Usuń
    3. Ale ja bardzo się cieszę, że zachciałaś właśnie tu się podzielić swoimi rozterkami. Ubolewam tylko, że nie bardzo mogę pomóc. Bo tutaj niestety nie ma złotego środka, a jak sama zresztą wiesz - najważniejsze jest to, aby nie skrzywdzić dziecka - a świadomość, że być nie kochane / nie akceptowane potęguje tę myśl. Jak słusznie zauważyłaś trochę inaczej jest przy adopcji, kiedy borykamy się z niepłodnością i być może (chociaż niekoniecznie) rodzinie łatwiej jest zaakceptować to, że dziecko nie ma wspólnych genów - bo podobnie jak my pragniemy dzieci, dziadkowie pragną wnuków itp. Jakby sam fakt, źe to "jedyna droga do wnuków" powoduje zmianę toku myślenia.
      Być może i mnie kiedyś najdzie refleksja, aby ten temat poruszyć głębiej. Na chwilę obecną zainicjuje rozmowy wśród innych znajomych/ rodziny - być może teraz, kiedy Smerf jest z nami inaczej patrzą na adopcję niż w momencie, kiedy o tym informowaliśmy.

      Usuń
    4. Absolutnie się z Tobą zgadzam, że nasza (każdego indywidualnie) sytuacja życiowa determinuje spojrzenie na adopcję i przyjmowane do rodziny dziecko.
      Temat jak wiadomo trudny i złożony.

      Nie wspomniałam też o tym, że nie wiemy, jakim człowiekiem będzie " nasze dziecko". Znam przypadek, gdy rodzina z jedną kilkuletnią córką zaadoptowała znacznie młodszą dziewczynkę z obciążeniami (jak się później okazało) w kierunku RAD, prawdopodobnie też FAS i niestety starsza-biologiczna czuje się zaniedbana (faktycznie jest zaniedbana), ponieważ młodsza wywraca im życie do góry nogami. Są kłębkiem nerwów, a byli tacy szczęśliwi i pełni nadziei, gdy rodzina się powiększała...
      Tu w naszej blogosferze jest mnóstwo pozytywnych relacji i szczęśliwych rodzin adopcyjnych, ale nie zawsze tak jest. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale ... mam szczęśliwą rodzinę i nie chciałabym, żeby cokolwiek zburzyło szczęście moim dzieciom. Tym, które już ze mną są.
      Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za wymianę zdań. Zawsze to dodatkowy punkt widzenia. :)

      Usuń
  7. Och nie lubię takich wspomnień, też mam kilka podobnych tekstów w pamięci, chociaż teraz jak sobie tak przypomnę to już tak nie ranią. Jedynie czego mi było potrzeba wtedy kiedy potrzebowałam to tak jak u Ciebie "pogłaskania" po głowie, liczyłam na gratulacje tak jak gratuluje się kobiecie czekającej na biologiczne dziecko ale się nie doczekałam. Trudno udało się i bez tego, może tej osobie teraz jest "łyso" bo kontakty się dość mocno rozluźniły, brakuje mi, trochę żałuję ale mówi się trudno, może jeszcze kiedyś będziemy umiały ze sobą normalnie pogadać.
    Bądźcie szczęśliwy. Śliczny Smerfik :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dokładnie, brakowało mi również gratulacji przy "ciąży" adopcyjnej, podobnie jak się dzieje w naturalnej ciąży. Myślę, że nie każdy też zdawał sobie do końca świadomość, że nasze oczekiwanie kiedyś się skończy i finalnie zostaniemy rodzicami - taka abstrakcja ;) bo kiedy dziecię się pojawiło gratulacje się posypały.
      Dziękujemy za komplement i pozdrawiamy :*

      Usuń
  8. Bardzo dobrze znam tego typu teksty, ale teraz staram się już o nich nie pamiętać - a niektóre z nich są tak głupie/absurdalne/bez sensu, że potrafię się już nawet śmiać z nich oraz z niewiedzy, braku empatii i świadomości ich autorów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż to - jak nie mam pojęcia o temacie, otwarcie mówię, że nie wiem/nie znam się. A niektórzy tworzą nowe teorie i głoszą je później ku rozpaczy/uciesze innych.

      Usuń
  9. Ja mam szczęście do tego typu komentarzy.. niestety, strasznie ranią i pozostają w głowie na długo. Zauważyłam jednak, że z czasem się uodporniłam.. ale jak mam gorszy dzień to łezka zakręci się w oku. Najgorsze jest to, ze (niektórzy) ludzie uważają, ze nie mamy dzieci bo lubimy żyć wygodnie...
    Ewa, tekst twojej siostry był na prawdę mega raniący- jak tak można powiedzieć bliskiej osobie ;/
    Już nie mogę sie doczekać, kiedy będę należała do grona tych bogaczek ;) z kupą ;D ..... kasy ;)

    OdpowiedzUsuń