Serce zatrzymało się na chwilę, kiedy w słuchawce usłyszałam:
"Pani (.....), jest trzymiesięczny chłopiec (tu padło zdrobnienie imienia)".
Z wrażenia usiadłam, ale niewiele to pomogło. Ręce się trzęsły, serce kołatało, język odmawiał posłuszeństwa. Jak dobrze, że nie pamiętam, jakie głupoty wtedy plotłam. Musiałam brzmieć naprawdę żałośnie, bo Pani, zazwyczaj gadatliwa co nie miara, wymiękła przy moim słowotoku.
Dowiedziałam się wtedy podstawowych informacji o Smerfie (tak Go będę nazywała na potrzeby bloga). Na spotkanie z Nim musiałam jednak poczekać. Jeśli kiedykolwiek w życiu czas mi się dłużył, to oczekiwanie na zobaczenie Smerfa było wiecznością. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. W głowie układałam sobie, gdzie postawię łóżeczko, jak będzie wyglądał nasz dzień, jak wyglądało będzie nasze życie. Rzeczywistość okazała się jednak zupełnie inna (ale nie gorsza, o nie!).
Nie wiem, czy potraficie sobie wyobrazić tak nieograniczone szczęście, że żadna przykra wiadomość nie może go zmącić. Ja tak miałam ( i do tej pory mam). Na samo wspomnienie tamtych dni uśmiech się pojawia na mojej twarzy.
Jestem szczęściarą, wiem to. Warto było przejechać każdy kilometr, aby mieć Smerfa. Warto było poczekać każdą sekundę. Dziś wiem, że wszystko co przeszliśmy z mężem działo z jakiegoś powodu. Tym powodem jest Nasz Syn. To wszystko, co działo się w naszym życiu po drodze po prostu musiało się wydarzyć. Czekaliśmy, aż pojawi się On. Inaczej być nie mogło.
PS. Pamiętacie wpis o smoczku? Telefon zadzwonił dwa miesiące później!
Nasz synek
Podczytuję wszystkie Twoje wpisy od początku, aby poznać Cię lepiej.
OdpowiedzUsuńTen telefon u każdego powoduje taki paraliż więc Pani z OA na pewno rozumie ;)
Rzeczywistość jest zawsze zaskakująca :)