Od kilku dni zastanawiam się, jaki tort zamówić na urodziny Smerfa. Prawdziwy problem! W sieciowych cukierniach wybór ogromny, ale oczywiście ja uparłam się na coś oryginalnego. Tort - sama nie wiem jaki, ale ma zwierać w sobie to coś, co zachwyci synka i zaproszonych gości. I oczywiście ma być smaczny.
Wchodzę więc na jeden z portali społecznościowych, bo przypomiam sobie, że znajoma znajomej jakiejś innej znajomej robi na zamówienie niebanalne torty doskonałe podobno w smaku. Próbując odnaleźć jej profil trafiam jednak na jakiś post, który mimowolnie zaczynam czytać.....
......i nagle jakby mi ktoś wylał kubeł zimnej wody na głowę.
Czytam zwierzenia pewnej osoby, która opisuje jeden dzień ze swojego życia. Może nic takiego, ale uderza mnie puenta. Starsza kobieta sprzedaje polne kwiaty. Nie wie za ile, chce 2 zł, jednak owa osoba daje jej 10. Ta nie chce wziąć, kiedy jednak przekonywana przyjmuje, obiecuje się modlić za nią do końca życia, jakkolwiek długie ono już nie będzie.
10 złotych, które wydaje na dwa lody dla mnie i męża, kiedy przechodzimy przez rynek
10 złotych, za które kupuję ulubione ptasie mleczko i pochłaniam przy czytaniu blogów
10 złotych, które wydaję często na kolejna miseczkę czy kubek, których nigdy nie użyje, ale kupuję, "bo okazja"
10 złotych - tyle kosztuje papier toaletowy, który kupuję....aż mi wstyd :(
Brak mi słów. Nie urwałam się przecież z choinki i wiem doskonale, że są ludzie, dla których to "życie" na kilka dni. Są ludzie, którym brakuje tych 10 złotych, aby zrobić opłatę za wodę czy światło. I są też tacy, dla których owa "dyszka" jest tak cenna, że gotowi są dla niej zrobić wiele. I nie chodzi tu tylko o wartość pieniądza jako środka płatniczego, ale wartość samą w sobie, dla której cokolwiek warto.
Przeanalizowałam szybko swoje życie: kilka nagłych wzlotów i upadków.
Praca, która przyszła "lekko" - poszłam na rozmowę i po prostu się dostałam.
Dom, który może nie jest pięciogwiazdkową willą z basenem, ale nasz własny - z ogrodem, dużą przestrzenią i miejscem dla gromadki dzieci.
Studia, które zapamiętałam jako najbardziej rozrywkowy czas, bo nauka zawsze szła mi gładko.
Zdrowie - mimo ogromu strachu, diagnozy zawsze okazywały się być finalnie pomyślne.
Mąż - najlepszy pod słońcem, mimo tego "co ma za uszami", zawsze przy mnie, zawsze kochający i wyrozumiały.
I wreszcie Smerf - mój syn. Moje życie. Moja "najcenniejsza wartość". Wyczekany. Wytęskniony. Wypłakany litrami łez. Dałabym się za Niego pokroić. Tylko dla Niego byłabym w stanie sprzedać polne kwiaty za 10 złotych i modlić się za kobietę, która je kupiła.
Nie pojawił się "lekko", na życzenie. Nie kupiłabym Go nawet za setki, tysiące i miliony "dyszek". A jednak jest. Piękny. Zdrowy. Kochany.
Czy to ważne, jaki będzie ten tort? Najważniejsze, że Smerf zaczaruje swoim uśmiechem ten dzień. A jutro ..... jutro pójdziemy zbierać polne kwiaty.