Sercem urodzone

Sercem urodzone
W błękicie Twoich oczu odnalazłam szczęście....

wtorek, 30 czerwca 2015

Odpowiedni moment

Nie czekałam z niecierpliwością i nie powtarzałam uparcie "najwyższa pora". Na pytanie teściowej "kiedy?" (powtarzane nawet kilkakrotnie w ciągu jednej wizyty) odpowiadałam z uporem maniaka, że wtedy, kiedy przyjdzie odpowiedni dla Niego moment.
Przyszedł dziś po południu. Smerf po prostu, jakby robił to od zawsze, ustał i poszedł kilka kroków w moją stronę. Później udało mu się zrobić jeszcze kilka - tym razem zachęciłam Go, jakby nie dowierzając, że TO JUŻ. 
A jeszcze później przyszedł mąż z dużą wywrotką dla Smerfa i ten całkowicie zatracił się w oglądaniu i zabawie, zapominając zupełnie o tym, co zrobił przed momentem i całkowicie nieświadomy, jak przełomowy był poprzedni kwadrans, bawił się w najlepsze :)

wtorek, 23 czerwca 2015

Pamiętam....

Pamiętam sierpniowy wieczór, kiedy pierwszy raz spotkałam mojego męża. Pamiętam jak pierwszy raz wymknęłam się z domu przez okno. Pamiętam pierwszy nastoletni pocałunek. Pamiętam, jak mąż się zająknął przy składaniu przysięgi małżeńskiej i dwa razy powiedział "Ja...ja M...biorę sobie......". Pamiętam jak w zabawie rozerwałam siostrze ucho. Pamiętam pierwsze spojrzenie na Smerfa. Pamiętam, jak w przedszkolu dusiłam się lizakiem. Wiele rzeczy pamiętam. Wielu nie pamiętam i nie przywiązuję do nich wagi.

Ale pewne słowa zawsze zostaną w pamięci. Bo wypowiedziane pochopnie ranią. Powiedziane nie w tym czasie, nie tej osobie - bolą. Chociaż na co dzień o nich nie myślę i nie roztrząsam, to czasem pod wpływem jakiejś rozmowy się przypominają. I powodują uczucie niesmaku, ciążenia w żołądku i ucisku w sercu. 

Moja przyjaciółka, kiedy powiedziałam jej, że nie umiem poradzić sobie z niepłodnością, że ona mnie niszczy i nie pozwala funkcjonować:
- Ja pier****, weź zacznij żyć, a nie ciągle o tym gadasz. 
Bum, jak siekierką przez głowę. Może racja, ciągłe opowiadanie o tym miało nijaką wartość terapeutyczną. Ale wówczas potrzebowałam pogłaskania po głowie i dobrego słowa. Bynamniej nie takiego.

Moja siostra, która zaliczyła klasyczną "wpadkę" będąc w  pierwszej ciąży większość jej przeżywała, jak to jej się nie ułożyło i jak to ciężko jest i będzie. Kiedy w jednej z rozmów próbowałam jak zawsze ją pocieszyć, usłyszałam:
- Ty nie wiesz jak to jest, w ciąży nie byłaś (ze złością).
Tszsz...nóż w serce. A poźniej powolne sączenie rany.
O naszych staraniach wiedziała. Nawet pewnie nie zdała sobie sprawy, jak bardzo mnie to zabolało.

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia. 
Kuzynka składa mi życzenia:
- Żebyś się w końcu tego dziecka doczekała, bo co roku te same życzenia, aż nudno.
Ciocia bardziej subtelna:
- Wszystko macie, to tylko dziecka Wam życzę.  
Chciałam wykrzyczeć, że nie mamy NIC, że nasze WSZYSTKO bez dziecka nic nie znaczy. Chciałam wyrzucić z siebie, że nie TYLKO dziecka, ale AŻ dziecka w naszym życiu brakuje. Nie miałam jednak tyle odwagi, zagryzłam wargi do krwi.

I na koniec wisienka na torcie, czy kilka rewelacji o adopcji, które zasłyszane dotarły do moich uszu:
"Ale podobne dziecko sobie WYBRALI , Mały to czysty tata".
"I po co im to, wezmą ten tysiąc złotych miesięcznie (?????!!!!!!!), co to jest, a dzieciaka trzeba wychować".
"W sumie chyba 8 wnuków ma, ale jeden adoptowany, to nie wiem"
I mój ulubiony :)
"Żeby adoptować, to trzeba być "bogaczami", ja zawsze mówiłem, że oni mają kupę kasy".
Kupę mamy codzinnie, całkiem sporą  - gdyby jeszcze chciała zamieniać się na się na złotówki  :) :) :)

Tym oto optymistycznym akcentem i Smerfiątkiem kończę moje "wspominki".


piątek, 19 czerwca 2015

Polne kwiaty

Od kilku dni zastanawiam się, jaki tort zamówić na urodziny Smerfa. Prawdziwy problem! W sieciowych cukierniach wybór ogromny, ale oczywiście ja uparłam się na coś oryginalnego. Tort - sama nie wiem jaki, ale ma zwierać w sobie to coś, co zachwyci synka i zaproszonych gości. I oczywiście ma być smaczny.
Wchodzę więc na jeden z portali społecznościowych, bo przypomiam sobie, że znajoma znajomej jakiejś innej znajomej robi na zamówienie niebanalne torty doskonałe podobno w smaku. Próbując odnaleźć jej profil trafiam jednak na jakiś post, który mimowolnie zaczynam czytać.....

......i nagle jakby mi ktoś wylał kubeł zimnej wody na głowę.
Czytam zwierzenia pewnej osoby, która opisuje jeden dzień ze swojego życia. Może nic takiego, ale uderza mnie puenta. Starsza kobieta sprzedaje polne kwiaty. Nie wie za ile, chce 2 zł, jednak owa osoba daje jej 10. Ta nie chce wziąć, kiedy jednak przekonywana przyjmuje, obiecuje się modlić za nią do końca życia, jakkolwiek długie ono już nie będzie.
10 złotych, które wydaje na dwa lody dla mnie i męża, kiedy przechodzimy przez rynek
10 złotych, za które kupuję ulubione ptasie mleczko i pochłaniam przy czytaniu blogów
10 złotych, które wydaję często na kolejna miseczkę czy kubek, których nigdy nie użyje, ale kupuję, "bo okazja"
10 złotych - tyle kosztuje papier toaletowy, który kupuję....aż mi wstyd :(
Brak mi słów. Nie urwałam się przecież z choinki i wiem doskonale, że są ludzie, dla których to "życie" na kilka dni. Są ludzie, którym brakuje tych 10 złotych, aby zrobić opłatę za wodę czy światło. I są też tacy, dla których owa "dyszka" jest tak cenna, że gotowi są dla niej zrobić wiele. I nie chodzi tu tylko o wartość pieniądza jako środka płatniczego, ale wartość samą w sobie, dla której cokolwiek warto.

Przeanalizowałam szybko swoje życie: kilka nagłych wzlotów i upadków.
Praca, która przyszła "lekko" - poszłam na rozmowę i po prostu się dostałam.
Dom, który może nie jest pięciogwiazdkową willą z basenem, ale nasz własny - z ogrodem, dużą przestrzenią i miejscem dla gromadki dzieci.
Studia, które zapamiętałam jako najbardziej rozrywkowy czas, bo nauka zawsze szła mi gładko.
Zdrowie - mimo ogromu strachu, diagnozy zawsze okazywały się być finalnie pomyślne.
Mąż - najlepszy pod słońcem, mimo tego "co ma za uszami", zawsze przy mnie, zawsze kochający i wyrozumiały.

I wreszcie Smerf - mój syn. Moje życie. Moja "najcenniejsza wartość". Wyczekany. Wytęskniony. Wypłakany litrami łez. Dałabym się za Niego pokroić. Tylko dla Niego byłabym w stanie sprzedać polne kwiaty za 10 złotych i modlić się za kobietę, która je kupiła.
Nie pojawił się "lekko", na życzenie. Nie kupiłabym Go nawet za setki, tysiące i miliony "dyszek". A jednak jest. Piękny. Zdrowy. Kochany.
Czy to ważne, jaki będzie ten tort? Najważniejsze, że Smerf zaczaruje swoim uśmiechem ten dzień. A jutro ..... jutro pójdziemy zbierać polne kwiaty.

sobota, 13 czerwca 2015

Dwoje

Na weekend przyjechała do mnie chrześnica, w zasadzie sama ją przywiozłam. Od kiedy jest Smerf nie była ani razu, chociaż odwiedzam ją często. Jednak to nie to samo dla niej, dopominała się o wizytę u "dzidziusia", jak nazywa synka.

Dwoje dzieci to moje marzenie. Może nawet troje. Muszę być wyjątkową masochistką, skoro po tym weekendzie nie zmienię zdania (którego rzecz jasna nie zmienię) .... 

Najpierw mała. Ma cztery lata, jest kochana wręcz. I gada, gada, gada - bez przerwy. Ton głosu ma jednak tak mocny, że samochodowy klakson to przy niej szept. Nadziwić się nie mogę, że to drobne ciałko potrafi takie dźwięki z siebie wydobyć. Co jakiś czas daje się słyszeć "ciociu, kocham Cię, wiesz?", po czym przybiega i daje mi buziaka. Za wszystko "dziękuję z całego serduszka" i o wszystko "pięknie Cię prosi". Smefa ubóstwia, obsypuje buziakami, daje zabawki i zachęca do wspólnych zabaw, nawet jeśli Smerf tylko niszczy zbudowany przez nią zamek z klocków. Kochanr dziecko.
Smerf. Nie jest przyzwyczajony do ciągłego hałasu, czasem nawet się trochę boi jak mała śpiewa "mam tę moc". W związku z tym praktycznie drzemka w dzień jest niemożliwa. Nawet jeśli zaśnie, to na kilkanaście minut. Brak snu = marudzenie. Ponadto widzi konkurencję w małej, więc jest do mnie "przyklejony" przez większość dnia. Kocham te Jego małe rączki zarzucone na moją szyję :) ale nie ukrywam, że trochę już waży i nieustanne noszenie daje się we znaki. 

Kiedy jednak przed snem Smerfik przytula moją buzię do swojej, całe zmęczenie uchodzi jak bańka mydlana. I pewnie jutro wieczorem będzie dziwnie pusto i cicho bez "ciociu, a czy wiesz, że...". Ciekawe, czy Smerf też będzie tęsknił.... jak się porządnie wyśpi :)


Samodzielna próba włożenia okularów przeciwsłonecznych


Fascynacja cieniem


<3


Ostatnimi czasy ulubiona zabawa 

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Mój synku, mój kochany .....

"Mój synku, mój kochany ...." - zawsze wpada mi ta myśl do głowy, kiedy tylko spojrzę na Smerfa. Czasem patrzę na Niego ukradkiem i rozczulam się, jaki jest cudny. Kochany. Jedyny. Mój. Nasz. Na zawsze.

Smerf należy do grupy "śmieszków", czyli śmieje się często, dużo, głośno i .... śmiesznie :) Czasem aż z mężem boki zrywamy, bo śmiech Smerfa jest komiczny. 

Jest chyba w momencie skoku rozwojowego, bo z dnia na dzień robi ogromne postępy. Potrafi już na kilka sekund puścić się i stać samodzielnie. Siedzi z nogami podciągniętymi pod pupę i bawi się. Trzymając się jedną ręką kuca i sięga po przedmiot i podnosi go nie upuszczając. Chodzi przy wszystkim i przytrzymywany za jedną rękę. Przy pchaczu chodzi stabilnie, próbuje zmieniać pozycję. Potrafi usiąść na krzesełku i zejść z niego nie przewracając się. Pokonuje przeszkody chodząc na czworakach.
Mówi już sporo w swoim języku i kilka słów w naszym :) Króluje (oprócz "mama" i "tata") hit ostatnich dni - "hau". I nagminnie Smerf pokazuje mi "oj", śmiejąc się przy tym głośno. 
Pokazuje interesujące Go przedmioty, skupia się na obrazkach w książeczkach, pokazuje i komentuje "po swojemu". Obsypuje mnie całusami, karmi (jak On coś je, zawsze się dzieli) i podaje przedmioty (jeśli wskażę który). Zbiera zabawki do pudła i klocki do pojemnika. Wrzuca tam też wszystko, co akurat jest w zasięgu - smoczek, buty, pieluchę - później tego szukam ;)

Właśnie przeczytałam to, co napisałam i chociaż to tylko niektóre umiejętności synka, uwierzyć trudno, że to ten sam niemowlaczek, który jeszcze kilka miesięcy temu był taki maleńki.... 


A dziś jest moim ukochanym i wymarzonym chłopcem. Kocham Go nad życie. Mój synuś, mój kochany....

sobota, 6 czerwca 2015

"Bo się przeziębi" - czyli jak (nie)dać się zmanipulować

Temat dość kontrowersyjny dla wielu, ale pokuszę się o wyrażenie swojej opinii. Jak ubierać dziecko, czyli dyskusja nieustannie tocząca się wśród mam, babć i koleżanek. Niby nic, a jednak.....

Zawsze daleka byłam od komentowania, osądzania czy oceniania. Nie mając dzieci nie rościłam sobie praw do wyrażania opinii na temat postępowania z nimi, a teraz sama będąc mamą jestem zdania, że każda matka wie, co dla jej dziecka najlepsze. I niech tak zostanie, chociaż czasem mimowolnie mam ochotę swe zdanie zmienić....

Sytuacja nr 1
Boże Ciało, słońce przypieka aż miło, mamy z dzieciakami stoją przed kościołem, podobnie jak my. Godziny południowe, o cień niełatwo. Jestem w lekkiej sukience i sandałach, ale czuję, jak strużka potu zbiera się w dekolcie. Wózek z synkiem ustawiam tak, aby miał jak najwięcej cienia. Ma ubrane, oprócz pampa, krótkie spodenki i koszulkę, a i tak na buzi występują rumieńce, a pod koszulką robi się wilgotno. Przed nami stoi para z wózkiem, ale widzę jedynie budkę i słyszę popłakiwanie malca. Myślę wtedy, że dobrze, że Smerf śpi, bo pewnie też by marudził. Mama (jak się poźniej okazało) chłopca na wszystkie sposoby próbuje malca zabawić. "Zjedz ciasteczko, nie chcesz....a patrz, ptaszki lecą.... pobujamy, nie, nie chcesz...... może mokro, sprawdzimy, jednak nie..... to śpij kochanie, nie chcesz ......" - kobieta powoli traci cierpliwość, a dziecię zaczyna coraz głośniej płakać. Wreszcie tata mówi, że przejdzie się na spacer, to może się uspokoi. I wtedy odwraca wózek z naszą stronę, i widzę ..... śliczne brązowe oczka malucha. Malucha mniej więcej ok. rocznego. Ubranego w długie spodnie, buciki, polarową bluzę i czapkę z nausznikami, wiązaną pod bródką. Mokrego od potu. Patrzę na Jego tatę w koszulce i mamę w lekkiej bluzce i klapkach, i robi mi się przykro. "Może mu za gorąco" - komentuje głośno tata malca, którego w myślach wychwalam pod niebiosa. Mama chłopca podchodzi, rozpina maluchowi polar, spod którego wyłania się zapinana na zamek bluza. Nie mam pytań. Nie dociekam, co jest pod bluzą, bo w tym momencie budzi się Smerf i macha energicznie bosymi stópkami. ".... choruje im ten mały, co miesiąc w przychodni, ale co się dziwić, jak nawet skarpetek nie ma i czapki, to choruje poźniej" - słyszę za plecami głos pewnej, znanej mi osoby i jestem pewna, że mowa o mnie. Co miesiąc chodzimy przecież po receptę na mleko. Całe szczęscie do tej pory tylko po to. "Daj skarpetki - mówię do męża - i czapkę, założę małemu, bo się przeziębi". "Sama sobie załóż, jak tak Ci zimno" - śmieje się małżonek i całuje Smerfa w bosą, gorącą prawie stópkę. 
Termometr w aucie pokazał chwilę potem 30 st. Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na w/w sytuację, może dlatego, że sama czułam się jak berlinka z reklamy. I naprawdę, nie mi oceniać, bo wiem, że są różne sytuacje w życiu, chociażby pewne choroby czy uczulenie na słońce. Sama jestem typem "zmarźlucha", więc pewnie i ja byłam komentowana nie raz. 

Sytuacja nr 2
Supermarket, pogoda jak wyżej. Każdy wózek zapakowany wodą mineralną i napojami. W związku z tym, na dziale z napojami prawie kolejki. Za nami ustawia się para z nosidełkiem. Moja słabość, bo zawsze zaglądam - powtrzymać się nie mogę. W nosidle smacznie śpi maleństwo tak małe, że obstawiam, iż nie skończyło miesiąca. Śpi smacznie w bodach z krótkim rękawem, bez czapki. "Może przykryj ją pieluchą, bo się przeziębi" - mówi zapewne tata, który stoi z nimi. "Może owiń się kocem, bo się przeziębisz" - odcina się mama dziecka. 

Nie znam złotego środka, jak ubierać Smerfa. Przytoczyłam dwie skrajne sytuacje. Oczywiście w ostatnich dniach widziałam sporo dzieci w grubych czapkach i sporo biegających na bosaka. 

Co więc robić, by nie być poddaną krytyce? A przede wszystkim, co na to wszystko Smerf?