Sercem urodzone

Sercem urodzone
W błękicie Twoich oczu odnalazłam szczęście....

poniedziałek, 25 stycznia 2016

"Co się zobaczyło, już się nie odzobaczy"

Oglądam ostatnimi czasy dużo wiadomości. W zasadzie nie wiem zupełnie, czemu to robię - muszę przejawiać bardzo wysoki stopień masochizmu. 

O tym, że Smerf to już całkiem kumaty chłopiec pisać nie potrzeba. Jak tylko w zasięgu Jego wzroku pojawi się pilot od tv, pędzi do celu niczym Korzeniowski, nie zważając na przeszkody po drodze. Nie, nie ogląda bajek i nawet najmniejszego cienia zainteresowania nimi nie przejawia. Uwielbia muzykę, więc tv kojarzy mu się z tańcami i śpiewami. 

Oglądam wiadomości, synek "jedzie" autem (czyli siedzi w nim, włącza sobie muzykę, ścisza ją, naciska pedał gazu i wydaje dźwięczne "brrrrrruuuuuuummmmm" - na szczęście nie opanował jeszcze tego, jak przełączyć z trybu sterowania pilotem na tryb samodzielnej jazdy) i kiedy tylko oddaliłam się odebrać  leżący na stole telefon, Smerf na złamanie karku popędził "popikać" pilotem. Włączył jedną z popularnych stacji tv, akurat emitowano jeden z ulubionych "seriali" mojej babci :) Rozmawiam, patrzę na synka i jeszcze słucham mimowolnie, o czym w szklanym ekranie aktorzy tak dyskutują. Dziesięć minut później, zalana łzami, wtulona w synka, siorbając nosem analizuję to, co obejrzałam.

"Co się zobaczyło, już się nie odzobaczy"

Matka zostawiła niemowlę w szpitalu. Oddała synka do adopcji. I chociaż  (pukam się w czoło) doskonale wiem, że to (niskich lotów zresztą) fikcja, to przeżywam na nowo JEJ emocje. Pisząc jej, mam na myśli MB Smerfa. Czy ona też przeżywała, płakała, biła się z myślami? Czy miała chwile zwątpienia? Czy ktoś namawiał ją na zmianę decyzji? Czy wciąż jest jej ciężko?
A może nie pamięta. Nie kojarzy pewnej letniej daty z poczęciem Naszego Szczęścia. Zapomniała, jak w bólu rodziła Nasz Największy Skarb. 

Tuliłam Smerfa, ten zdezorientowany patrzył jak tusz swobodnie spływa mi po policzkach, tulił się do mnie mocno wydając charakterystyczne "yyyyyy", które ma pokazać, jak bardzo kocha mamę, tatę czy misia.... A ja powtarzałam, jak bardzo Go kocham i zrobię wszystko, aby kiedyś, po latach, jeśli przyjdzie do konfrontacji powiedzieć JEJ, że zrobiłam absolutnie wszystko, aby Smerf był szczęśliwym człowiekiem.


sobota, 16 stycznia 2016

Opowiem Wam pewną historię.....

..... o bardzo przyziemnych sprawach. 
A więc była sobie zwykła całkiem rodzina, mama i tata i mięli syna. O kurczę, nawet się rymuje :) Bardzo się kochali i w zasadzie niewiele im już do szczęścia brakowało. Bo ich szczęście mieściło się w małym Smerfie, który jak większość dzieciaków w tym wieku skupiał na sobie całą uwagę. Rósł zdrowo na pociechę rodzicom, dokazywał równie zdrowo, coby pamiętali, że to chłopak właśnie :) Pewnego dnia mama poszła do pracy, trochę skrzydła rozwinąć i zrozumieć, że da się kochać swe dziecię jeszcze mocniej niż przypuszczała. Tata pilnował ogniska domowego i sekunda po sekundzie miał możliwość obserwowania rozwoju synka. I mama to widziała, wszak nie pracowała długo, a dni i wieczory jesienne takieeeee się długie zrobiły. I tak im zleciały trzy miesiące w tej ich wspólnej drodze odliczania dni, kiedy to mama wreszcie osiądzie w domowym zaciszu, delektując się "dyskusjami" Smerfa. Aż tu nagle, niespodziewanie, mama dostaje propozycję. Pracy. Bardzo dobrą propozycję. Bardzo dobrej pracy. Odmawia, wszak syn jest dla niej NAJWAŻNIEJSZY. Dostaje jednak czas na przemyślenie , który nieubłaganie się kurczy....

Naprawdę, nigdy bym nie pomyślała, że coś takiego mi się przytrafi. Że w ogóle coś takiego się zdarza, kiedy w pogodni za pieniądzem, karierą, a nierzadko chlebem ludzie biją się o podrzędne stanowiska - a tu pada propozycja świetna, lepsza niż ta, którą otrzymałam wcześniej, na wyższym stanowisku, którą tylko JA, intelektualny oszołom, kierujący się sercem, odrzuca. 
Mąż namawia, abym poszła. Godzin mniej niż miałam, chociaż odpowiedzialność znacznie większa. Marzenia sprzed lat spełniają się, ot tak, po prostu..... tylko chyba nie w tym czasie, co trzeba.....Mąż widzi mój cień wahania i wykorzystuje bezdusznie, opowiadając jakim to muszę być dobrym specjalistą, że zaproponowali akurat mi ...i tym podobne bajeczki. 
Smerf co prawda wpadł już w rytm tego, że znikam na kilka godzin i chłopacy całkiem dobrze sobie radzą. I argument, który przemawia za tym, że w ogóle rozważam jeszcze tę propozycję.....wizja macierzyńskiego. Realna wizja. 

..... a potem żyli długo i szczęśliwie, a Smerfowa Mama przez kolejne lata miała podobne życiowe dylematy.....

wtorek, 12 stycznia 2016

Zima

Smerf polubił szaleństwa na śniegu prawie tak bardzo, jak rytmiczne podrywiganie przy muzyce, zwane przez odważnych tańcem :) Trudno Go zaciągnąć do domu, a towarzyszy temu taki płacz, że serce krwawi. 
Synek wygląda jak mały pingwinek, robiąc "tup, tup" na białej pierzynce, a uroku dodaje temu donośny śmiech. 



Jedynie bałwan, którego tata Smerfa z zaangażowaniem robił, wzbudza lęk synka (chociaż chyba nie tylko synka, kudłacze mijają go szerokim łukiem). Pewnie ze względu na okazałe gabaryty.... albo urodę...... :) w każdym razie oszczędzę białemu przyjacielowi i zostawię w domowym zaciszu zdjęcia z nim :)

poniedziałek, 4 stycznia 2016

O Smerfiątku już nie takim małym

Choinka
Bałam się trochę, jak synek zareaguje na migocząco - błyszczące drzewko, dość sporych rozmiarów, które było nie było - na trochę zagościło w naszym salonie. Jednak choinka, chociaż wzbudziła żywe zainteresowanie Smerfa, stoi wciąż cała (prawie, bo gubi już igły) i nie sponiewierana atakami Młodego :) Oczywiście był mały instruktaż, że nie wolno ściągać ozdób i rzucać w drzewko zabawkami. Od czasu do czasu synek miał zapędy, aby skraść bombkę czy potargać drzewko za gałązki, ale "zostaw synku" i tłumaczenia na szczęście wystarczyły. 
Niedawno byłam świadkiem takiej oto scenki: 
stoi Smerf przy choince, wskazuje na bombkę i mówi:
- Toooo - i sam sobie odpowiada - nieeeee - i kręci głową.
Następnie na światełka:
- A to? - to nieeee - znów sam udziela odpowiedzi.
Później kolejno na inne ozdoby, łańcuchy itp. - tak samo pytając siebie i odpowiadając (oczywiście z odpowiednią tonacją głosu) aż spostrzegł leżący tuż przy choince klocek. Podszedł do niego i znów siebie pyta:
- A to? - Ooooo, taaaaa - i wrócił do zabawy.
Naprawdę wiele wysiłku mnie kosztowało, aby nie parsknąć śmiechem, jak podglądałam tę scenę, aż teraz jak o tym piszę uśmiech mi się ciśnie na usta.

Ja.
Smerf uwielbia ostatnio słówko "ja". Na wszelkie pytania "kto zrobił taki bałagan?", "kto schował ...?", "kto się najpiękniej uśmiecha?" itp. Smerf z dumą odpowiada "ja". Tylko na pytanie, kto posprząta odpowiada "tata" :)
Jedziemy gdzieś samochodem, my z mężem z przodu, z tyłu siedzi Smerf i moja młodsza siostra. Smerf oczywiście zadaje wciąż pytanie "a co to?" "a to?" i tak w kółko, wskazując mijane po drodze elementy krajobrazu. Czasem po kilkanaście razy słysząc tę samą odpowiedź. W końcu pytam:
- A co to za łobuz siedzi tam z tyłu i zadaje pytania?
- Ja????? Nieeeee - pada odpowiedź z ust Smerfa i na 30 sekund nastaje cisza :)

Trudne pytanie
Jemy obiad. Smerf jest wyjątkowo ruchliwy, wierci się, grzebie rękoma w jedzeniu, rzuca nim wokoło. Patrzę na to cierpliwie, ale powoli narasta we mnie myśl, żeby się ewakuować :) wtedy mąż mówi:
- Wiesz synek, w takich chwilach myślę, że zostaniesz jedynakiem....
- Bo???? - pada nieoczekiwane pytanie z ust Smerfa.
Jesteśmy w takim szoku, że dobrą chwilę zajmuje nam ogarnięcie sytuacji :) Wreszcie mąż mówi:
- Bo nie chcesz jeść, nie słuchasz mamy i taty....
- Aaaaaaa - odpowiada jakby nigdy nic nasze dziecko. I zabiera się do jedzenia :)


Serduszko
- Tu Cię mamusia urodziła, o tu - wskazuję palcem na serce - w serduszku synku - mówię czasem do Smerfa. 
- Aaaaaaa - odpowiada me dziecię i biegnie się wtulić, jakby wiedziało. :)
W ogóle bardzo empatyczne i uczuciowe mam dziecko (chociaż doskonale wie, gdzie przyłożyć w razie czego.....) - przytula, całuje, głaska. Nas, misie, nawet obrazki w książkach. 

Żeby jednak nie było, że taki cud miód ze Smerfa - chociaż co będę ukrywać, powiem skromnie, że dla mnie tak :) Jest idealny. Ale jest chłopcem - i to podobno wiele tłumaczy :) Wie doskonale, jak coś uzyskać, a tembr głosu ma tak "delikatny", że nie raz już z nim wychodziłam z różnych miejsc. Błyskawicznie podłapuje "głupawki" i robi z nich publiczny użytek. Rzuca zabawkami. I sztućcami. Ucieka przed zmianą pieluchy. Tej z "zawartością" najczęściej. (Chociaż, co mnie zaskoczyło, na pytanie gdzie robimy kupę idzie do łazienki, wskazuje na nocnik, a czasem nawet siada i "udaje", że robi - złapany jednak i posadzony w "trakcie" ucieka). 

Kocham tego mojego łobuziaka nad życie, warto było czekać każdą sekundę i wylać każdą łzę, by teraz patrzeć na Jego uśmiech.